Mili państwo dzisiaj rozwiązanie historii o zamaskowanych ludziach siejących terror na ulicach Gotham. W świątecznej atmosferze Bożego Narodzenia trup ściele się gęsto, a za wszystkim stoi... Tego dowiecie się z poniższego opisu. Ta historia jak pewnie zdążyliście zauważyć to nie tylko przepychanka Batmana z niewidocznym wrogiem. Walka odbywa się na jeszcze jednym froncie. Timothy Drake ściera się z własnym demonem, od którego pokonania może zależeć jego przyszłość. Czy zdruzgotany śmiercią matki i stanem ojca Tim, zdoła otworzyć szklaną gablotę ze strojem Robina? Oczywiście poleciałem głęboką alegorią i nie mówię o wystawce Batmana z jaskini.
Batman 2/1992: "Kryzys tożsamości cz.2: Bez obawy o konsekwencje" "Kryzys tożsamości cz.3: Pan strachu"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle
Tusz: Steve Mitchell
Kolor: Adrienne Roy
Okładka: Norm Breyfogle
Drogie dzieci omińcie pierwsze zdania bo zdradzę jedną z największych tajemnic Waszego dziecięctwa. Nic przyjemniejszego na świecie nie ma, od kupowania prezentów pod choinkę. Centra handlowe zapełniają się wesołymi ludźmi by odnaleźć upragnione przez bliskich upominki. No tak... starsi mogą powiedzieć, że jest jeszcze ta gorsza strona prezentowych zakupów. Tłok, gorąco, krzyki, płaczące dzieci i inne atrakcje związane z gorączką i ferworem pracy. Gdzieś, pomiędzy tym tłumem znajduje się (przeważnie) otyły jegomość w czerwonym kubraku z długą białą brodą i czapą z pomponem. Podobnie sprawa wygląda w domu towarowym w mieście Gotham. Nie do końca. Te święta będą niezapomniane. Mikołaj poza zwyczajowym kostiumem, na twarzy naciągnięta ma charakterystyczną trupią maskę. Atrybutem „świętego” nie jest pastorał, a obijające każdego nunczako. Po jego harcach do szpitala trafiło osiem osób. Szaleńca na szczęście w porę powstrzymuje Batman. Człowiek Nietoperz po oddaniu drania w ręce stróżów prawa, odbywa pogawędkę z porucznikiem. Dowiaduje się, że testy próbek krwi nic nie wykazują, a hipnoza odpada. Wspomniane zostaje także zgłoszenie Vicky Vale, które okazało się być chybione. Trop prowadził do sklepu z futrami, którego właścicielem jest pan Marcuse. Myśli Bruce'a zdradzają wątpliwości dotyczące „pomyłki” panny Vale. Jej dziennikarski nos zazwyczaj się nie mylił.
Pamiętacie złowieszczy cień, który pod koniec poprzedniego numeru zawisł nad szpiegującą dziennikarką. Przyznam, ze do tej pory pamiętam swoje obawy co do losu Vicky. Na szczęście dla młodej kobiety, młot chybił celu. Napastnik nie zaprzestaje ataku i rusza w pościg za swoją ofiarą. Niezbyt długi pościg i do tego owocny. Kiedy śmierć zagląda w oczy pannie Vale, za plecami pojawia się Marcuse ze swoimi zbirami. Szaleńcem w masce okazuje się być Yazz, sługus udający jednego z zamaskowanych zabójców. Tłumaczenia nie przekonują przestępców, a legitymacja prasowa tylko potwierdza ich obawy. Postanawiają ją zabrać do „pewnej osoby”. Odsiecz jest już na miejscu. Batman obserwuje wydarzenie przez lornetkę, bo jak się okazuje przeczucie go nie myliło. Bruce wskakuje do Batmobilu i wycisza silnik, by pozostać niezauważonym podczas śledzenia samochodu przewożącego przyjaciółkę.
Tymczasem własne śledztwo w Jaskini Nietoperza prowadzi Timothy. Wyszukuje wśród znanych wrogów ludzi, którym towarzyszy motyw maski. Nic jednak nie pasuje do obecnego rodzaju zbrodni. Tim jest przekonany, że nigdy nie zostanie Robinem, a jego porażka w poszukiwaniu winnego zabójstw, nie przybliża momentu przywdziania kostiumu. Nie ma też nastroju do obchodzenia świąt i pierwotny entuzjazm w rozmowie z Alfredem, gaśnie pod wpływem okoliczności ostatnich tragedii.
Samochód Marcuse'a podjeżdża na teren zakładów chemicznych, gdzie w otoczonym przez uzbrojonych ludzi budynku przebywa sprawca całego zamieszania. Tajemniczy jegomość zauważywszy przybyłych gości przebiera się w strój symbolizujący jego mroczną osobowość. Na tym etapie widzimy tylko cień, który weteranom coś mówi, a nowym czytelnikom zupełnie nic. W tym czasie Vicky wyrywa się prześladowcą i wpada do pokoju, w którym zastaje ich szefa. Natychmiast rozpoznaje w nim... Dowiemy się tego już za chwilę, bo na miejsce przybył właśnie nasz ulubiony detektyw.
Trop Drake'a skierował go na myślenie o terrorze, ale natłok elementów zaciera obraz całości. W momencie załamania doznaje wizji dwóch Robinów: Dicka i Jasona Todda. Nie są to koszmarne wersje rozkładających się trupów, ale raczej przyjazne duchy młodych superbohaterów. Bardziej esencja symbolu Robina, niż dusza człowieka (tym bardziej, że Dick żyje). Obaj nawołują chłopca do walki z poczuciem porażki. Trudno powiedzieć czy zmęczony Tim zasnął przed gablotą ze strojem poprzednika, czy też była to magiczna wizualizacja, ale wydarzenie to rozjaśniło mu umysł i okazało się być bardzo skutecznym. „Kaprys. Zachcianka. Robić coś bez namysłu... Bez obawy na konsekwencje... Obawa! Strach... STRACH!”
Telefon bezskutecznie dzwoni w pustym Batmobilu. Nieudana próba zmusza dzwoniącego do wykręcenia numeru na policję. Dzwonek przerywa rozmowę wspominanego wcześniej porucznika z komisarzem Gordonem. Zaskoczenie maluje się na twarzy Jima, który słyszy jak przedstawia się dzwoniąca osoba. Drake wyjawia Gordonowi, kto stoi za całym aktem terroru w Gotham i prosi go o włączenia sygnalizatora.
Tymczasem Batman przerzedza szeregi łotrów skupionych wokół zakładów chemicznych. Zajęty bieżącym zadaniem nie jest w stanie odpowiedzieć na wołanie komisarza. Może nie zrobić tego nigdy, bo pomost, po którym stąpał był pułapką przygotowaną na jego wizytę. Gordon nie do końca chce wierzyć, ze telefonującym jest Robin, ale obiecuje, że zrobi co w jego mocy by wspomóc Batmana, choć ma mnóstwo innych zgłoszeń i braki w personelu. Tim wie, że Batman ma kłopoty i postanawia mu pomóc. Przypomina sobie głos swojego mentora wypominający jego brak gotowości i zapowiedź, że nigdy nie zostanie Robinem. Być może nie, ale wpada na inny pomysł, który może pogrzebać jego nadzieje na zostanie pomocnikiem Batmana.
Przed obolałym Bruce'm objawia się zło w czystej postaci, którym okazuje się być triumfujący Scarecrow – Strach na Wróble.
Druga odsłona tego numeru ukazuje nam wiszącego głową w dół Batmana, utyskującego w myślach na ból złamanego żebra. Przed skrępowanym bohaterem swoje przedstawienie odgrywa Scarecrow. Przy tej scenie obecna jest także Vicky i współpracownicy Stracha, którzy zostają bardzo szybko odprawieni z nagrodą w kopercie. Podczas gdy Batman próbuje się wyswobodzić Jonathan Crane opisuje swoją drogę do zostania potworem. Kaprys straszącego ptaki dzieciaka przerodził się w fascynację lękiem, dzięki któremu odczuwał stan bliski euforii. Jego wizja niepokoiła środowisko, w którym przebywał i sprowokowała do podjęcia decyzji o wstąpieniu na ścieżkę zbrodni. Przyjąwszy tożsamość Stracha na Wróble wynalazł narkotyk, który wpływa na psychikę ofiar. Proces wysyłania zwykłych obywateli w celu masakrowania społeczeństwa był stosunkowo łatwy. Świąteczne karty nasączone narkotykiem trafiały do wybrańca, razem z maską-śmierci. Zanim narkotyk zaczynał działać, delikwent otrzymywał telefon sugerujący świąteczną rzeź. Scarecrow ogarnięty swoją manią upaja się strachem paraliżującym całe miasto. Wariat moi kochani, prawdziwy szaleniec. Nadszedł czas by wypróbować jeden ze swoich wynalazków na Batmanie. Pierwszy wybór pada na „Arachnid”, który uaktywnia wizję stada pająków oblepiających ciało mściciela.
Taksówka wioząca Tima mija się z autem bandytów. Kiedy Marcuse otwiera kopertę z wypłaconym honorarium, wypuszcza ukryty przez Scarecrowa narkotyk. Wpada w morderczy szał i rzuca się na kierowcę. Samochód gwałtownie skręca i wpada w beczki z odpadami toksycznymi.
Tim wkrada się na teren zakładów chemicznych zgrabnie obezwładniając łachudry z karabinami. Nakłada na twarz czerwoną maskę z wyciętymi otworami na oczy i usta, by uzbrojonym w długi kij ruszyć do pokoju z torturowanym opiekunem. Bruce ponownie przeżywa koszmar związany ze śmiercią swoich rodziców. Zamaskowany młodzieniec wpada do pokoju. Brak doświadczenia sprawia, że nie dostrzega zbira kryjącego się za drzwiami. Zgrabnie jednak wychodzi z opresji i powodując zamieszanie aktywuje pannę Vale do działania. Para niestety musi zmierzyć się z samym Scarecrow'em i jego narkotykiem.
Timothy staje naprzeciw morderczego Obeaha, na szczęście w wizji pojawia się też dwóch Robinów, którzy kibicują następcy. Wzywają chłopaka by zaczął akceptować lęk i zaczął działać. Vicky walczy z obrazem rozjechanego pieska. Niezbyt dobrze to świadczy o niej i chyba za bardzo spłycona w tym lęku została postać dziennikarki. Scarecrow nie spodziewa się szybkiej reaktywacji młodego napastnika, który uderza w złoczyńcę kijem, obalając równocześnie na niego szafkę z wszystkimi rodzajami narkotyków. Crane sam doświadcza na sobie koszmaru jaki serwował innym. Rozrywany przez ptactwo i nietoperze Strach na Wróble zatraca się w okrutnym świecie lęku. Tim oswabadza powracającego do zmysłów Batmana.
W tym momencie na teren zakładów chemicznych wpada patrol policyjny. Gliniarzy poinformował zaniepokojony taksówkarz, który pozostawił wcześniej w tym miejscu młodego chłopca. Policjanci spotykają obezwładnionych przestępców, aż w końcu docierają do pomieszczenia gdzie przebywa Batman pocieszający Vicky i przerażony Scarecrow. Dwójkę zabiera radiowóz a Batman idzie w zaułek na spotkanie z podopiecznym. Po krótkim, moralizatorskim wykładzie Batman dziękuje nie Timowi, a Robinowi!
W jaskini panowie rozpatrują ostateczną decyzję, którą musi podjąć chłopiec. Wyzwanie i zobowiązanie jest ogromne i niesie za sobą ciężką spuściznę, mowa o symbolu i oddaniu życia. Batman wręcza Timowi pakunek i daje szansę by chłopak się namyślił w samotności. (Jakbym dostał taki pakunek to naprawdę nietrudno podjąć decyzję...). Po chwili, ku uciesze Alfreda i Bruce'a w Jaskini Nietoperza pojawia się nowy Robin, w całkiem ciekawej kreacji.
Bardzo lubię ten numer. Wreszcie ciekawe rozwiązanie statusu Tima. Bardzo fajnie pomyślana samodzielna akcja i to nie jako Robin. Chłopak zmaga się nie tylko z pierwszoligowym łotrem, ale też z własnym strachem. W zasadzie jest to punkt przełamania się, bo samo pokonywanie trwało już od pewnego czasu. Dobrze, że nie przychodzi mu to zbyt łatwo i elegancko wypada telefon do Gordona. Nie jest to pyszałkowaty wyskok z motyką na słońce, ale przemyślana akcja ze świadomością konsekwencji. Można by oczywiście czepiać się, czemu nie wpadł na to największy detektyw świata, ale widocznie każdy może mieć swój gorszy dzień.
Scarecrow. Lubię postać szalonego Stracha na Wróble, który dzięki wynalezionemu narkotykowi paraliżuje biednych ludzi. Ciekawy jest sam motyw strachu, który jako maniakalna fascynacja, choroba, staje się wiarygodnym motorem napędowym obłąkanego Crane'a. Rozwiązanie zagadki było niegdyś zaskakujące przez wzgląd na nieznajomość postaci Jonathana. Czy teraz też by tak było? Brakuje mi w tym obrazie strachu rodem z horroru, co oczywiście nie nadaje się dla młodszego czytelnika. Sam terror nie pozbawiony widoku krwi i samej potworności zbrodni, nie satysfakcjonuje mojej spaczonej wizji wyrachowanego okrucieństwa. Jęcząca Vicky Vale po stracie pieska wypada komicznie i infantylnie.
Kreska jest poprawna, ale naprawdę brakuje mi choćby w wizji dręczonego Stracha, wyrwanego przez kruka oka lub jelita wypływającego przez oderwaną łatę.
Można by się pokusić o ocenę pełnej historii i wynajdywanie w niej błędów, ale nie ma takiej potrzeby. „Kryzys tożsamości” to lektura obowiązkowa dla fanów opowieści z Gotham i samego Robina Tima Drake'a.
Numer oceniam na zasłużoną czwóreczkę.
Przeszłość. Czym jest czas w świecie bohaterów? Otóż ta kwestia podlega ciągłej manipulacji. Czym jest przeszłość, skoro nie tak dawno świat DC przyjął nowy początek o nazwie New 52. Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Prawdę powiedziawszy czasami dosyć szokujące decyzje podejmują włodarze tego wydawnictwa. Dlaczego poruszam kwestie czasu w komiksach DC? W pierwszym numerze z 1992 roku zaserwowano nam historię opowiedzianą po 52 latach w specjalnym numerze. Pierwotnie pojawiła się w 27 numerze „Detective Comics” z 1939 roku, a jej nowa wersja w 267 „Detective Comics” z 1991 roku. „The case of the Chemical Sydicate” liczyła sobie sześć stron i wprowadzała nas w cudowny świat Batmana. Z okazji 600-nego występu Człowieka-Nietoperza możemy obserwować ponowne podejście do tego samego problemu, z tą różnicą, że obecny Batman ma już spore doświadczenie i całą gamę nowinek fabularnych. Po przeczytaniu numeru możemy śmiało stwierdzić, że Batman to niezły detektyw w dobrej historii kryminalnej.
Jednak to druga połowa komiksu pociąga mnie swoją fabułą. Pierwsza część opowieści po tytułem „Kryzys tożsamości”, w której każdy może stać się zabójcą. Groza na ulicach Gotham zatacza coraz szersze kręgi. Co powoduje, że staruszka zostaje mordercą? Wśród tego chaosu miota się żądna wyjaśnienia tajemnicy Vicky Vale. Przed najważniejszą decyzją staje Tim Drake. Czy zemsta to wystarczający powód by założyć kostium Robina? Czy rozgoryczenie i cierpienie muszą ukryte być za maską? Czy jest gotowy na takie dziedzictwo?
Batman 1/1992: „Sprawa syndykatu chemicznego” „Kryzys tożsamości cz1"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle
Storna tytułowa jest wystrzałowa. Batman górujący ponad budynkami układającymi się w napis tworzący jego pseudo. Poniżej beczki z odpadami toksycznymi i leżący na nich szkielet. Różowe opary ulatniają się ku niebu, a tajemnicza substancja sączy się z dziurawych pojemników. Napis na parkanie przestrzega: „UWAGA! TRUCIZNA”. To będzie zabójczy numer!
Na drodze do Gotham możemy spotkać sarenkę, psa, reklamę i pewnie wszystko to, co zazwyczaj na takich trasach spotkać można. Tamtego wieczoru podchmielony mężczyzna osuszał butelkę po tanim winie. Puste szkło eksplodowało w starciu z banerem powitalnym. Jaki jest cel człowieka podążającego do tego brudnego, splamionego i chorego miasta?
Na parkingu G.C.Chem Co. ktoś grzebie przy zaparkowanej cysternie firmy „Kane Transport” (jak widać nie tylko ja lubię nawiązania). Strażnik zauważa zamaskowanego człowieka, który ucieka w stronę biur trzymając w ręku tajemniczy pakunek.
Syrenę alarmową usłyszał nasz znajomy nocny detektyw, który akurat był bezrobotny i obserwował pobliski rejon. Nieświadomie za jego cieniem, na miejsce przestępstwa rusza komisarz Gordon, wiecznie stojący na posterunku. Gotowy nawet po służbie, ponieważ jak mówi „W Gotham nikt nie schodzi z posterunku”. Samochód pracowitego policjanta mija nieznajomego pijaczka. Zaraz za nim przejeżdża rozwydrzona młodzież, która nie reaguje na wzniesiony w geście proszącym o podwózkę - palec. Ciska za to puszkę z napojem, ochlapując niewinnego przechodnia.
Batman spotyka się z Gordonem i razem wkraczają do biura. Na miejscu stoi uzbrojony strażnik, kuca zamaskowany mężczyzna i leży trup z wbitym w plecy nożem. Ciało należy do profesora Lamberta, którego najwyraźniej obrabowano, bo na ścianie można zauważyć otwarty sejf. Wszystko wskazuje, że zabójcą musi być zamaskowany uciekinier, ale ten wstaje i zaprzecza, odsłaniając swoją twarz, która należy do syna zamordowanego. Podczas gdy Gordon wstępnie przesłuchuje młodego Lamberta, Batman bada ślady. Wątpliwe tłumaczenie nie jest potrzebne. Zabójca nosił rękawiczki, których w chwili zatrzymania nie posiadał syn zasztyletowanego. Kiedy młodzieniec chce się oddalić, nasz detektyw dostrzega ślady wzmożonego poddenerwowania. Wyrywa spod pazuchy kurtki biały pakunek. Nie jest to jednak zawartość sejfu, ale kokaina. Młody człowiek wyrywa strażnikowi broń i celuje w stronę trzech stróżów prawa. Wykrzykuje, że nie jest winien śmierci ojca, ale to kokaina była powodem sporu z nim. Dostarczał mu ją z Meksyku jeden z kierowców. Na prośbę uzbrojonego typa, Batman oddaje mu paczkę koksu, ale w nieoczekiwany sposób. Torebka z impetem uderza w twarz narkomana, a w ślad za nią idzie pięść Batmana. Gordonowi wydaje się, że motywem jest włamanie, lecz nocny detektyw spodziewa się innego wyjaśnienia i postanawia sprawdzić znajomych denata.
Znajomy dziadek trafia tym razem na policjantów, którzy pytają go czy ma problem. Ten opowiada o swoich kumplach, którzy posiadają butelkę z substancją, o której nie wiedzą. Policjanci przyjmują, że za dużo wypił i każą mu się odwalić bo mają robotę. Coś jednak w tym jest, bo starszy jegomość próbuje coś jeszcze tłumaczyć, ale bezskutecznie. Od początku historii możemy czytać jego myśli, w których opowiada o zepsuciu panującym w Gotham. Jego osąd nie oszczędza też policji.
Na ulicy Millera mieszka pan Crane. Jegomość wyglądający na lokaja informuje go o tym, że podąża ku nim komisarz Gordon, ze złymi wiadomościami o profesorze Lambercie. W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Po otwarciu okazuje się, że to dwóch zbirów, którzy nokautują służącego. Jeszcze gorzej traktują Crane'a. Po rozkazie otwarcia sejfu, jeden z nich strzela mu w głowę, robiąc to z nieukrywaną radością. Akurat na tą scenę przybywa Batman, który wpada przez okno i rozprawia się z bandytami. Grożąc pistoletem wymusza na mordercy wyznanie. Zbir przyznaje, że zostali wynajęci do zabicia Crane'a, ale dostali polecenie by upozorować wszystko na rabunek. Na miejsce zbrodni przybywa Gordon ze swoimi ludźmi. Batman opowiada czego się dowiedział. Ci sami osobnicy zamordowali też Lamberta, a wynajął ich niejaki Paul Rogers, znajomy nieżyjących współpracowników, który po wykupieniu przez nieżyjących już panów, zajął się działalnością na własny rachunek. Drogi detektywów ponownie rozchodzą się. Gordon jedzie do Rogersa, a Batman postanawia jeszcze coś sprawdzić.
W Rogers Chemicals stojący w cieniu szantażysta zmusza właściciela do napisania listu, w którym przyznaje się do zamordowania dawnych współpracowników. To oni odnieśli sukces, co daje doskonały motyw i sprawia, że pismo będzie wiarygodne.
Myśli starszego spacerowicza zaprząta nocny opiekun, który zjawia się w razie potrzeby. Nie inaczej jest i teraz. Grupa opryszków pragnąca wyżyć się na bezbronnym człowieku, pada ofiarą mrocznego wojownika.
Gordon z ludźmi docierają do Rogers Chemicals, ale zmuszeni są do wyważenia drzwi. W środku nad baliami z chemikaliami, wisi Paul Rogers. Oczywiście funkcjonariusze znajdują samobójczy list z przyznaniem do winy i sprawa wygląda na zakończoną.
Wtedy pojawia się Batman, który po zapoznaniu się z nowymi faktami, ku zaskoczeniu wszystkich wzywa Alfreda Strykera. Krzyczy na całe gardło, że zna tajemnice wymienionego mężczyzny i nakłania go do poddania się. Prawdziwy zabójca ujawnia się i oddaje strzał w kierunku Nietoperza i komisarza. Batman ciska w łańcuch podtrzymujący poręcz batarangiem. Metalowa rura uderza Strykera w głowę popychając go do desperackiej ucieczki. Barierka, o którą opiera się Alfred odpada od całości konstrukcji, wskutek czego morderca wpada do kadzi z chemiczną substancją. Zawartość kadzi działa jak kwas obdzierając ciało do nagiego szkieletu.
Batman wyjaśnia zagadkę morderstw. Alfred Stryker był właścicielem spółki zajmującej się odpadami. Zamiast utylizować, odpady były zakopywane. Wszystko pozostało by w tajemnicy, gdyby nie fakt, że toksyczne tereny zostały wykupione przez miasto pod budowę. Stryker postanowił uciszyć kilka osób, które wiedziały o sprawie. Batman wpadł na wszystko, bo gdyby Rogers miał się i tak zabić wyjaśniając wszystko w liście, to bez sensu było pozorowanie poprzednich zabójstw na rabunek. Kiedy Batman uratował znanego nam starszego jegomościa, ten uraczył go historią. Bezdomny mężczyzna opowiedział jak oddalił się od swoich kompanów, z którymi przebywał na ogrodzonym terenie, by w samotności opróżnić butelczynę. Tymczasem kumple mieli zagrzać wodę, w której widocznie coś było, bo jeden z nich zaczął kopać. Wtedy lawina beczek, z których wyciekała dziwna substancja zwaliła im się na głowy, zabijając wszystkich na miejscu. Pierwszą historię kończy obrazek przedstawiający Batmana w otoczeniu wrogów i przyjaciół. Sygnalizator z symbolem Batmana pokazuje cyfrę 600, a tekst mówi o opiekunie wędrującym nocą.
Zapraszamy na ulice pełne zamaskowanych morderców! Batman od pewnego czasu pozostaje bezrobotny. Kolejna noc przebiega spokojnie doczekawszy świtu. Kiedy Batman postanawia wracać do domu, pada strzał, a po nim kolejne. Postać w białej szmacie na głowie z wymalowanymi oczami, nosem i uśmiechem, bez pardonu strzela do przypadkowych osób. Mroczny Rycerz powala strzelca i zrywa mu maskę. Mordercą okazuje się być... starsza pani.
Na wysypisku śmieci bezdomny brodacz, poruszający się na czterokołowej skrzynce, a znany nam z poprzednich części, wzywa swoich towarzyszy na śniadanie, dmuchając na trąbce. Wstającym kloszardom ktoś z ukrycia cyka zdjęcia. Nie jest to jednak turystka, jak wydaje się mężczyznom, a reporterka Vicky Vale. Reporterka prowadzi od dłuższego czasu sprawę bezdomnych w Gotham, chce naświetlić ich życie i problemy. Brodacz proponuje pannie Vale poczęstunek w postaci pieczonego mięsa, a dokładnie szczura. Dziennikarka odchodzi pozostawiając roześmianych znajomych. Szczur okazuje się być odpadkami z hotelu, ale żart był na tyle skuteczny, że odstraszył nieproszonego gościa. Za plecami dowcipnisiów pojawia się postać w znajomej szmacie na głowie i tasakiem w ręce. Krzyki i krew wypełniają kryjówkę nędzarzy.
Tymczasem Batman pilnuje by morderczyni trafiła do karetki. Niestety kobieta nic nie pamięta, a swój czyn określa mianem szaleństwa starszej pani. Niewinnej przez 67 lat osobie przybywają na konto dwie ofiary śmiertelne i dwie ranne.
Blade żółto-zielone niebo odsłania mrok cmentarza. Młody Tim ogląda płyty nagrobkowe, na których widnieją napisy: „Rodzice Dick'a Grajson'a. Zamordowani” (błędna, ale oryginalna pisownia) i „Matka Jason'a Tod'a. Zamordowana”. Chłopak najwyraźniej nie potrafi sobie poradzić ze swoim cierpieniem. Następna wizja przedstawia Batmana i Nightwinga spuszczających trumnę matki Tima do grobu. Przy nagrobku stoi Timothy z Alfredem i ojcem na wózku w masce tlenowej. Tim zrywa maski bohaterów, pod którymi chowają się te same maski. Kiedy pyta swojego sobowtóra co kryje pod maską, widok mrozi krew w żyłach i wybudza chłopca ze snu. Przy łóżku targanego koszmarami czuwa Batman, proszący chłopaka by wstał bo to dzień pogrzebu jego matki.
Vicky Vale w seksownej pidżamie wywołuje zdjęcia ze spotkania z bezdomnymi. Na jednej z fotografii dostrzega zamaskowanego człowieka, ukrytego za pobliskim murem.
Bruce z Alfredem oglądają wiadomości, przedstawiające kolejnego napastnika dokonującego rozboju w sklepie. Maniak w znajomej masce zabił ośmiu ludzi, w tym policjanta. Zabójcą okazał się bezrobotny śpiewak nigdy nie związany ze światkiem przestępczym. Batman tym razem nie może wyskoczyć by podjąć śledztwo, bo Bruce Wayne musi udać się na pogrzeb. Tim stoi przed gablotą ze strojem Robina. Jest wściekły na Obeaha, który zamordował jego matkę i okaleczył ojca. Młodzieniec jest przekonany, że w misji zamaskowanego bohatera jest miejsce tylko na zemstę. Bruce mówi podopiecznemu, że jest coś więcej i by przestał walczyć se swoim gniewem, a wręcz zaakceptował go i nauczył się z nim żyć, aż do momentu zaprzyjaźnienia się z nim.
Vicky Vale ogląda telewizję, a w niej bezdomnego brodacza, który w wiadomościach opowiada o morderstwie dokonanym na jego kumplach. Dziennikarka dostrzega na zdjęciu samochód zaparkowany za zabójcą. Postanawia powiększyć fotografię, by zidentyfikować tablice rejestracyjne, które zaprowadzą ją do właściciela. Kto wie? Może ma coś wspólnego ze sprawą...
Pogrzeb Janet Drake. Wśród najbliższych pojawia się też Dick Grayson, który pociesza chłopca. Pyta także Bruce'a o jego przeznaczenie? Wayne odpowiada, że Tim chce założyć strój i jednocześnie to odrzuca.
Vicky z powiększonym numerem rejestracji przybywa zasięgnąć języka na posterunku policji. Tam dowiaduje się, że tablice należą do Rico Macuse'a, ale człowiek ten został już sprawdzony. Panna Vale postanawia sprawdzić czy Marcuse nie kłamał.
Bruce wybiera się na akcję, ale odmawia gotowemu na akcję Timowi. Powodem jest stan chłopaka po śmierci matki, a z którego sam dobrze zdaje sobie sprawę. Batman tłumaczy kandydatowi na Robina, że maska zasłania wszystko przed wrogami, ale nic nie jest w stanie ukryć go przed samym sobą. Decyzja jest nieodwołalna, ale nie stanowi to problemu dla młodego aspiranta, który postanawia coś udowodnić.
Panna Vale obserwuje okna, przed którymi zaparkował poszukiwany przez nią samochód. Nagle za plecami pojawia się cień. Kolejny osobnik z wymalowaną czaszką wziął zamach by uderzyć w szpiegującą dziennikarkę ogromnym młotem.
Całkiem dobry numer. Pierwsza historia choć zaczerpnięta z otchłani komiksowego archiwum nie wypada wcale źle. Może troszkę za szybko Batman na wszystko wpada, ale możemy śmiało przełknąć. Prawdą jest, że dzisiaj nie tego byśmy się spodziewali na kolejne xxx-lecie. Osobiście odpowiada mi kryminalny klimat. Kolejny plusem jest fakt, iż Mroczny Rycerz naprawdę za wroga nie musi mieć super przestępcy by historia zaintrygowała. Sam nie wiem czemu, ale nabrałem chęci na obejrzenie Batman TAS. Czyżby czar przeszłości zadziałał? Zło czai się w każdym człowieku, a budzi go strach, chciwość i wygoda. Jedno wypływa z drugiego i pogrąża nas w coraz większym bagnie. Chęć zysku doprowadziła Strykera do działania, które nie tylko było nielegalne, ale stanowiło śmiertelne niebezpieczeństwo dla innych ludzi. Delikatnie wprowadzeni jesteśmy także w temat ekologii, sortowania i utylizacji odpadów. Pierwszy krok według schematu pociągnął drugi. Strach przed wyjawieniem prawdy i stratą wielu milionów w procesie sprawił, że posunął się do trzykrotnego morderstwa. Pomijam kwestię sumienia i obciążenia mordem tych, którzy przyjęli zlecenie. Kara, którą przyniósł przypadek była okrutna, ale w sumie identyczna z losem bezdomnych z opowieści starszego człowieka.
„Kryzys tożsamości” rozpoczyna kolejny etap w życiu Tima Drake'a na drodze do zostania Robinem – Cudownym Chłopcem. Kontynuacja wydarzeń, które opowiadały o zbrodniach Obeaha na Haiti, uprowadzeniu jego rodziców, wreszcie śmierci matki i zrobieniu z ojca żyjącej rośliny. Stajemy razem z chłopcem w koszmarach poprzedzających pogrzeb jego matki. Tim zmaga się nie tylko z własnym koszmarem, ale z grozą, jaka dotknęła każdego pomocnika Batmana. Czyżby śmierć była wpisana w bycie Robinem? Więcej o tym znajdziecie w moich poprzednich rozważaniach. Jak widzimy Batman nareszcie nie pozostaje bezpłciowym figurantem, narażającym na śmierć niewinne dzieci. Tym razem widzimy jego troskę i motywy kryjące się za maską. Powoli wchodzimy w filozofię maski według Bruce'a Wayne'a. Ponury mściciel okazuje się być kimś więcej niż Marvelowskim Punisherem w stroju nietoperza. W porównaniu do tego drugiego pokazuje nam swój strach, swoje człowieczeństwo, a nie tylko sam gniew i chęć odwetu.
W tym prologu poznajemy też nowych wrogów. Ludzie z wymalowanymi duchami, bądź czaszkami na głowie terroryzują miasto Gotham. Kogo ścigać ma Batman, skoro mordercą może być każdy. Staruszka, śpiewak, twój sąsiad... stoją z pistoletem, tasakiem lub młotem by rozpocząć krwawą łaźnię. By dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, musimy poczekać do następnego numeru. Pionki na szachownicy, razem z dużymi znakami zapytania postawione.
Co stanie się z Vicky Vale? Jaka rola przypadnie Timowi? Czy Batman rozwiąże zagadkę zabójców w maskach? Co powoduje, że zwykli mieszkańcy stają się mordercami?
No dobra nie jest to arcydzieło, ale mi się podoba i daję 4.
Batman 2/1992: "Kryzys tożsamości cz.2: Bez obawy o konsekwencje" "Kryzys tożsamości cz.3: Pan strachu"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle
Tusz: Steve Mitchell
Kolor: Adrienne Roy
Okładka: Norm Breyfogle
Drogie dzieci omińcie pierwsze zdania bo zdradzę jedną z największych tajemnic Waszego dziecięctwa. Nic przyjemniejszego na świecie nie ma, od kupowania prezentów pod choinkę. Centra handlowe zapełniają się wesołymi ludźmi by odnaleźć upragnione przez bliskich upominki. No tak... starsi mogą powiedzieć, że jest jeszcze ta gorsza strona prezentowych zakupów. Tłok, gorąco, krzyki, płaczące dzieci i inne atrakcje związane z gorączką i ferworem pracy. Gdzieś, pomiędzy tym tłumem znajduje się (przeważnie) otyły jegomość w czerwonym kubraku z długą białą brodą i czapą z pomponem. Podobnie sprawa wygląda w domu towarowym w mieście Gotham. Nie do końca. Te święta będą niezapomniane. Mikołaj poza zwyczajowym kostiumem, na twarzy naciągnięta ma charakterystyczną trupią maskę. Atrybutem „świętego” nie jest pastorał, a obijające każdego nunczako. Po jego harcach do szpitala trafiło osiem osób. Szaleńca na szczęście w porę powstrzymuje Batman. Człowiek Nietoperz po oddaniu drania w ręce stróżów prawa, odbywa pogawędkę z porucznikiem. Dowiaduje się, że testy próbek krwi nic nie wykazują, a hipnoza odpada. Wspomniane zostaje także zgłoszenie Vicky Vale, które okazało się być chybione. Trop prowadził do sklepu z futrami, którego właścicielem jest pan Marcuse. Myśli Bruce'a zdradzają wątpliwości dotyczące „pomyłki” panny Vale. Jej dziennikarski nos zazwyczaj się nie mylił.
Pamiętacie złowieszczy cień, który pod koniec poprzedniego numeru zawisł nad szpiegującą dziennikarką. Przyznam, ze do tej pory pamiętam swoje obawy co do losu Vicky. Na szczęście dla młodej kobiety, młot chybił celu. Napastnik nie zaprzestaje ataku i rusza w pościg za swoją ofiarą. Niezbyt długi pościg i do tego owocny. Kiedy śmierć zagląda w oczy pannie Vale, za plecami pojawia się Marcuse ze swoimi zbirami. Szaleńcem w masce okazuje się być Yazz, sługus udający jednego z zamaskowanych zabójców. Tłumaczenia nie przekonują przestępców, a legitymacja prasowa tylko potwierdza ich obawy. Postanawiają ją zabrać do „pewnej osoby”. Odsiecz jest już na miejscu. Batman obserwuje wydarzenie przez lornetkę, bo jak się okazuje przeczucie go nie myliło. Bruce wskakuje do Batmobilu i wycisza silnik, by pozostać niezauważonym podczas śledzenia samochodu przewożącego przyjaciółkę.
Tymczasem własne śledztwo w Jaskini Nietoperza prowadzi Timothy. Wyszukuje wśród znanych wrogów ludzi, którym towarzyszy motyw maski. Nic jednak nie pasuje do obecnego rodzaju zbrodni. Tim jest przekonany, że nigdy nie zostanie Robinem, a jego porażka w poszukiwaniu winnego zabójstw, nie przybliża momentu przywdziania kostiumu. Nie ma też nastroju do obchodzenia świąt i pierwotny entuzjazm w rozmowie z Alfredem, gaśnie pod wpływem okoliczności ostatnich tragedii.
Samochód Marcuse'a podjeżdża na teren zakładów chemicznych, gdzie w otoczonym przez uzbrojonych ludzi budynku przebywa sprawca całego zamieszania. Tajemniczy jegomość zauważywszy przybyłych gości przebiera się w strój symbolizujący jego mroczną osobowość. Na tym etapie widzimy tylko cień, który weteranom coś mówi, a nowym czytelnikom zupełnie nic. W tym czasie Vicky wyrywa się prześladowcą i wpada do pokoju, w którym zastaje ich szefa. Natychmiast rozpoznaje w nim... Dowiemy się tego już za chwilę, bo na miejsce przybył właśnie nasz ulubiony detektyw.
Trop Drake'a skierował go na myślenie o terrorze, ale natłok elementów zaciera obraz całości. W momencie załamania doznaje wizji dwóch Robinów: Dicka i Jasona Todda. Nie są to koszmarne wersje rozkładających się trupów, ale raczej przyjazne duchy młodych superbohaterów. Bardziej esencja symbolu Robina, niż dusza człowieka (tym bardziej, że Dick żyje). Obaj nawołują chłopca do walki z poczuciem porażki. Trudno powiedzieć czy zmęczony Tim zasnął przed gablotą ze strojem poprzednika, czy też była to magiczna wizualizacja, ale wydarzenie to rozjaśniło mu umysł i okazało się być bardzo skutecznym. „Kaprys. Zachcianka. Robić coś bez namysłu... Bez obawy na konsekwencje... Obawa! Strach... STRACH!”
Telefon bezskutecznie dzwoni w pustym Batmobilu. Nieudana próba zmusza dzwoniącego do wykręcenia numeru na policję. Dzwonek przerywa rozmowę wspominanego wcześniej porucznika z komisarzem Gordonem. Zaskoczenie maluje się na twarzy Jima, który słyszy jak przedstawia się dzwoniąca osoba. Drake wyjawia Gordonowi, kto stoi za całym aktem terroru w Gotham i prosi go o włączenia sygnalizatora.
Tymczasem Batman przerzedza szeregi łotrów skupionych wokół zakładów chemicznych. Zajęty bieżącym zadaniem nie jest w stanie odpowiedzieć na wołanie komisarza. Może nie zrobić tego nigdy, bo pomost, po którym stąpał był pułapką przygotowaną na jego wizytę. Gordon nie do końca chce wierzyć, ze telefonującym jest Robin, ale obiecuje, że zrobi co w jego mocy by wspomóc Batmana, choć ma mnóstwo innych zgłoszeń i braki w personelu. Tim wie, że Batman ma kłopoty i postanawia mu pomóc. Przypomina sobie głos swojego mentora wypominający jego brak gotowości i zapowiedź, że nigdy nie zostanie Robinem. Być może nie, ale wpada na inny pomysł, który może pogrzebać jego nadzieje na zostanie pomocnikiem Batmana.
Przed obolałym Bruce'm objawia się zło w czystej postaci, którym okazuje się być triumfujący Scarecrow – Strach na Wróble.
Druga odsłona tego numeru ukazuje nam wiszącego głową w dół Batmana, utyskującego w myślach na ból złamanego żebra. Przed skrępowanym bohaterem swoje przedstawienie odgrywa Scarecrow. Przy tej scenie obecna jest także Vicky i współpracownicy Stracha, którzy zostają bardzo szybko odprawieni z nagrodą w kopercie. Podczas gdy Batman próbuje się wyswobodzić Jonathan Crane opisuje swoją drogę do zostania potworem. Kaprys straszącego ptaki dzieciaka przerodził się w fascynację lękiem, dzięki któremu odczuwał stan bliski euforii. Jego wizja niepokoiła środowisko, w którym przebywał i sprowokowała do podjęcia decyzji o wstąpieniu na ścieżkę zbrodni. Przyjąwszy tożsamość Stracha na Wróble wynalazł narkotyk, który wpływa na psychikę ofiar. Proces wysyłania zwykłych obywateli w celu masakrowania społeczeństwa był stosunkowo łatwy. Świąteczne karty nasączone narkotykiem trafiały do wybrańca, razem z maską-śmierci. Zanim narkotyk zaczynał działać, delikwent otrzymywał telefon sugerujący świąteczną rzeź. Scarecrow ogarnięty swoją manią upaja się strachem paraliżującym całe miasto. Wariat moi kochani, prawdziwy szaleniec. Nadszedł czas by wypróbować jeden ze swoich wynalazków na Batmanie. Pierwszy wybór pada na „Arachnid”, który uaktywnia wizję stada pająków oblepiających ciało mściciela.
Taksówka wioząca Tima mija się z autem bandytów. Kiedy Marcuse otwiera kopertę z wypłaconym honorarium, wypuszcza ukryty przez Scarecrowa narkotyk. Wpada w morderczy szał i rzuca się na kierowcę. Samochód gwałtownie skręca i wpada w beczki z odpadami toksycznymi.
Tim wkrada się na teren zakładów chemicznych zgrabnie obezwładniając łachudry z karabinami. Nakłada na twarz czerwoną maskę z wyciętymi otworami na oczy i usta, by uzbrojonym w długi kij ruszyć do pokoju z torturowanym opiekunem. Bruce ponownie przeżywa koszmar związany ze śmiercią swoich rodziców. Zamaskowany młodzieniec wpada do pokoju. Brak doświadczenia sprawia, że nie dostrzega zbira kryjącego się za drzwiami. Zgrabnie jednak wychodzi z opresji i powodując zamieszanie aktywuje pannę Vale do działania. Para niestety musi zmierzyć się z samym Scarecrow'em i jego narkotykiem.
Timothy staje naprzeciw morderczego Obeaha, na szczęście w wizji pojawia się też dwóch Robinów, którzy kibicują następcy. Wzywają chłopaka by zaczął akceptować lęk i zaczął działać. Vicky walczy z obrazem rozjechanego pieska. Niezbyt dobrze to świadczy o niej i chyba za bardzo spłycona w tym lęku została postać dziennikarki. Scarecrow nie spodziewa się szybkiej reaktywacji młodego napastnika, który uderza w złoczyńcę kijem, obalając równocześnie na niego szafkę z wszystkimi rodzajami narkotyków. Crane sam doświadcza na sobie koszmaru jaki serwował innym. Rozrywany przez ptactwo i nietoperze Strach na Wróble zatraca się w okrutnym świecie lęku. Tim oswabadza powracającego do zmysłów Batmana.
W tym momencie na teren zakładów chemicznych wpada patrol policyjny. Gliniarzy poinformował zaniepokojony taksówkarz, który pozostawił wcześniej w tym miejscu młodego chłopca. Policjanci spotykają obezwładnionych przestępców, aż w końcu docierają do pomieszczenia gdzie przebywa Batman pocieszający Vicky i przerażony Scarecrow. Dwójkę zabiera radiowóz a Batman idzie w zaułek na spotkanie z podopiecznym. Po krótkim, moralizatorskim wykładzie Batman dziękuje nie Timowi, a Robinowi!
W jaskini panowie rozpatrują ostateczną decyzję, którą musi podjąć chłopiec. Wyzwanie i zobowiązanie jest ogromne i niesie za sobą ciężką spuściznę, mowa o symbolu i oddaniu życia. Batman wręcza Timowi pakunek i daje szansę by chłopak się namyślił w samotności. (Jakbym dostał taki pakunek to naprawdę nietrudno podjąć decyzję...). Po chwili, ku uciesze Alfreda i Bruce'a w Jaskini Nietoperza pojawia się nowy Robin, w całkiem ciekawej kreacji.
Bardzo lubię ten numer. Wreszcie ciekawe rozwiązanie statusu Tima. Bardzo fajnie pomyślana samodzielna akcja i to nie jako Robin. Chłopak zmaga się nie tylko z pierwszoligowym łotrem, ale też z własnym strachem. W zasadzie jest to punkt przełamania się, bo samo pokonywanie trwało już od pewnego czasu. Dobrze, że nie przychodzi mu to zbyt łatwo i elegancko wypada telefon do Gordona. Nie jest to pyszałkowaty wyskok z motyką na słońce, ale przemyślana akcja ze świadomością konsekwencji. Można by oczywiście czepiać się, czemu nie wpadł na to największy detektyw świata, ale widocznie każdy może mieć swój gorszy dzień.
Scarecrow. Lubię postać szalonego Stracha na Wróble, który dzięki wynalezionemu narkotykowi paraliżuje biednych ludzi. Ciekawy jest sam motyw strachu, który jako maniakalna fascynacja, choroba, staje się wiarygodnym motorem napędowym obłąkanego Crane'a. Rozwiązanie zagadki było niegdyś zaskakujące przez wzgląd na nieznajomość postaci Jonathana. Czy teraz też by tak było? Brakuje mi w tym obrazie strachu rodem z horroru, co oczywiście nie nadaje się dla młodszego czytelnika. Sam terror nie pozbawiony widoku krwi i samej potworności zbrodni, nie satysfakcjonuje mojej spaczonej wizji wyrachowanego okrucieństwa. Jęcząca Vicky Vale po stracie pieska wypada komicznie i infantylnie.
Kreska jest poprawna, ale naprawdę brakuje mi choćby w wizji dręczonego Stracha, wyrwanego przez kruka oka lub jelita wypływającego przez oderwaną łatę.
Można by się pokusić o ocenę pełnej historii i wynajdywanie w niej błędów, ale nie ma takiej potrzeby. „Kryzys tożsamości” to lektura obowiązkowa dla fanów opowieści z Gotham i samego Robina Tima Drake'a.
Numer oceniam na zasłużoną czwóreczkę.
Przeszłość. Czym jest czas w świecie bohaterów? Otóż ta kwestia podlega ciągłej manipulacji. Czym jest przeszłość, skoro nie tak dawno świat DC przyjął nowy początek o nazwie New 52. Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany. Prawdę powiedziawszy czasami dosyć szokujące decyzje podejmują włodarze tego wydawnictwa. Dlaczego poruszam kwestie czasu w komiksach DC? W pierwszym numerze z 1992 roku zaserwowano nam historię opowiedzianą po 52 latach w specjalnym numerze. Pierwotnie pojawiła się w 27 numerze „Detective Comics” z 1939 roku, a jej nowa wersja w 267 „Detective Comics” z 1991 roku. „The case of the Chemical Sydicate” liczyła sobie sześć stron i wprowadzała nas w cudowny świat Batmana. Z okazji 600-nego występu Człowieka-Nietoperza możemy obserwować ponowne podejście do tego samego problemu, z tą różnicą, że obecny Batman ma już spore doświadczenie i całą gamę nowinek fabularnych. Po przeczytaniu numeru możemy śmiało stwierdzić, że Batman to niezły detektyw w dobrej historii kryminalnej.
Jednak to druga połowa komiksu pociąga mnie swoją fabułą. Pierwsza część opowieści po tytułem „Kryzys tożsamości”, w której każdy może stać się zabójcą. Groza na ulicach Gotham zatacza coraz szersze kręgi. Co powoduje, że staruszka zostaje mordercą? Wśród tego chaosu miota się żądna wyjaśnienia tajemnicy Vicky Vale. Przed najważniejszą decyzją staje Tim Drake. Czy zemsta to wystarczający powód by założyć kostium Robina? Czy rozgoryczenie i cierpienie muszą ukryte być za maską? Czy jest gotowy na takie dziedzictwo?
Batman 1/1992: „Sprawa syndykatu chemicznego” „Kryzys tożsamości cz1"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle
Storna tytułowa jest wystrzałowa. Batman górujący ponad budynkami układającymi się w napis tworzący jego pseudo. Poniżej beczki z odpadami toksycznymi i leżący na nich szkielet. Różowe opary ulatniają się ku niebu, a tajemnicza substancja sączy się z dziurawych pojemników. Napis na parkanie przestrzega: „UWAGA! TRUCIZNA”. To będzie zabójczy numer!
Na drodze do Gotham możemy spotkać sarenkę, psa, reklamę i pewnie wszystko to, co zazwyczaj na takich trasach spotkać można. Tamtego wieczoru podchmielony mężczyzna osuszał butelkę po tanim winie. Puste szkło eksplodowało w starciu z banerem powitalnym. Jaki jest cel człowieka podążającego do tego brudnego, splamionego i chorego miasta?
Na parkingu G.C.Chem Co. ktoś grzebie przy zaparkowanej cysternie firmy „Kane Transport” (jak widać nie tylko ja lubię nawiązania). Strażnik zauważa zamaskowanego człowieka, który ucieka w stronę biur trzymając w ręku tajemniczy pakunek.
Syrenę alarmową usłyszał nasz znajomy nocny detektyw, który akurat był bezrobotny i obserwował pobliski rejon. Nieświadomie za jego cieniem, na miejsce przestępstwa rusza komisarz Gordon, wiecznie stojący na posterunku. Gotowy nawet po służbie, ponieważ jak mówi „W Gotham nikt nie schodzi z posterunku”. Samochód pracowitego policjanta mija nieznajomego pijaczka. Zaraz za nim przejeżdża rozwydrzona młodzież, która nie reaguje na wzniesiony w geście proszącym o podwózkę - palec. Ciska za to puszkę z napojem, ochlapując niewinnego przechodnia.
Batman spotyka się z Gordonem i razem wkraczają do biura. Na miejscu stoi uzbrojony strażnik, kuca zamaskowany mężczyzna i leży trup z wbitym w plecy nożem. Ciało należy do profesora Lamberta, którego najwyraźniej obrabowano, bo na ścianie można zauważyć otwarty sejf. Wszystko wskazuje, że zabójcą musi być zamaskowany uciekinier, ale ten wstaje i zaprzecza, odsłaniając swoją twarz, która należy do syna zamordowanego. Podczas gdy Gordon wstępnie przesłuchuje młodego Lamberta, Batman bada ślady. Wątpliwe tłumaczenie nie jest potrzebne. Zabójca nosił rękawiczki, których w chwili zatrzymania nie posiadał syn zasztyletowanego. Kiedy młodzieniec chce się oddalić, nasz detektyw dostrzega ślady wzmożonego poddenerwowania. Wyrywa spod pazuchy kurtki biały pakunek. Nie jest to jednak zawartość sejfu, ale kokaina. Młody człowiek wyrywa strażnikowi broń i celuje w stronę trzech stróżów prawa. Wykrzykuje, że nie jest winien śmierci ojca, ale to kokaina była powodem sporu z nim. Dostarczał mu ją z Meksyku jeden z kierowców. Na prośbę uzbrojonego typa, Batman oddaje mu paczkę koksu, ale w nieoczekiwany sposób. Torebka z impetem uderza w twarz narkomana, a w ślad za nią idzie pięść Batmana. Gordonowi wydaje się, że motywem jest włamanie, lecz nocny detektyw spodziewa się innego wyjaśnienia i postanawia sprawdzić znajomych denata.
Znajomy dziadek trafia tym razem na policjantów, którzy pytają go czy ma problem. Ten opowiada o swoich kumplach, którzy posiadają butelkę z substancją, o której nie wiedzą. Policjanci przyjmują, że za dużo wypił i każą mu się odwalić bo mają robotę. Coś jednak w tym jest, bo starszy jegomość próbuje coś jeszcze tłumaczyć, ale bezskutecznie. Od początku historii możemy czytać jego myśli, w których opowiada o zepsuciu panującym w Gotham. Jego osąd nie oszczędza też policji.
Na ulicy Millera mieszka pan Crane. Jegomość wyglądający na lokaja informuje go o tym, że podąża ku nim komisarz Gordon, ze złymi wiadomościami o profesorze Lambercie. W tym momencie zadzwonił dzwonek do drzwi. Po otwarciu okazuje się, że to dwóch zbirów, którzy nokautują służącego. Jeszcze gorzej traktują Crane'a. Po rozkazie otwarcia sejfu, jeden z nich strzela mu w głowę, robiąc to z nieukrywaną radością. Akurat na tą scenę przybywa Batman, który wpada przez okno i rozprawia się z bandytami. Grożąc pistoletem wymusza na mordercy wyznanie. Zbir przyznaje, że zostali wynajęci do zabicia Crane'a, ale dostali polecenie by upozorować wszystko na rabunek. Na miejsce zbrodni przybywa Gordon ze swoimi ludźmi. Batman opowiada czego się dowiedział. Ci sami osobnicy zamordowali też Lamberta, a wynajął ich niejaki Paul Rogers, znajomy nieżyjących współpracowników, który po wykupieniu przez nieżyjących już panów, zajął się działalnością na własny rachunek. Drogi detektywów ponownie rozchodzą się. Gordon jedzie do Rogersa, a Batman postanawia jeszcze coś sprawdzić.
W Rogers Chemicals stojący w cieniu szantażysta zmusza właściciela do napisania listu, w którym przyznaje się do zamordowania dawnych współpracowników. To oni odnieśli sukces, co daje doskonały motyw i sprawia, że pismo będzie wiarygodne.
Myśli starszego spacerowicza zaprząta nocny opiekun, który zjawia się w razie potrzeby. Nie inaczej jest i teraz. Grupa opryszków pragnąca wyżyć się na bezbronnym człowieku, pada ofiarą mrocznego wojownika.
Gordon z ludźmi docierają do Rogers Chemicals, ale zmuszeni są do wyważenia drzwi. W środku nad baliami z chemikaliami, wisi Paul Rogers. Oczywiście funkcjonariusze znajdują samobójczy list z przyznaniem do winy i sprawa wygląda na zakończoną.
Wtedy pojawia się Batman, który po zapoznaniu się z nowymi faktami, ku zaskoczeniu wszystkich wzywa Alfreda Strykera. Krzyczy na całe gardło, że zna tajemnice wymienionego mężczyzny i nakłania go do poddania się. Prawdziwy zabójca ujawnia się i oddaje strzał w kierunku Nietoperza i komisarza. Batman ciska w łańcuch podtrzymujący poręcz batarangiem. Metalowa rura uderza Strykera w głowę popychając go do desperackiej ucieczki. Barierka, o którą opiera się Alfred odpada od całości konstrukcji, wskutek czego morderca wpada do kadzi z chemiczną substancją. Zawartość kadzi działa jak kwas obdzierając ciało do nagiego szkieletu.
Batman wyjaśnia zagadkę morderstw. Alfred Stryker był właścicielem spółki zajmującej się odpadami. Zamiast utylizować, odpady były zakopywane. Wszystko pozostało by w tajemnicy, gdyby nie fakt, że toksyczne tereny zostały wykupione przez miasto pod budowę. Stryker postanowił uciszyć kilka osób, które wiedziały o sprawie. Batman wpadł na wszystko, bo gdyby Rogers miał się i tak zabić wyjaśniając wszystko w liście, to bez sensu było pozorowanie poprzednich zabójstw na rabunek. Kiedy Batman uratował znanego nam starszego jegomościa, ten uraczył go historią. Bezdomny mężczyzna opowiedział jak oddalił się od swoich kompanów, z którymi przebywał na ogrodzonym terenie, by w samotności opróżnić butelczynę. Tymczasem kumple mieli zagrzać wodę, w której widocznie coś było, bo jeden z nich zaczął kopać. Wtedy lawina beczek, z których wyciekała dziwna substancja zwaliła im się na głowy, zabijając wszystkich na miejscu. Pierwszą historię kończy obrazek przedstawiający Batmana w otoczeniu wrogów i przyjaciół. Sygnalizator z symbolem Batmana pokazuje cyfrę 600, a tekst mówi o opiekunie wędrującym nocą.
Zapraszamy na ulice pełne zamaskowanych morderców! Batman od pewnego czasu pozostaje bezrobotny. Kolejna noc przebiega spokojnie doczekawszy świtu. Kiedy Batman postanawia wracać do domu, pada strzał, a po nim kolejne. Postać w białej szmacie na głowie z wymalowanymi oczami, nosem i uśmiechem, bez pardonu strzela do przypadkowych osób. Mroczny Rycerz powala strzelca i zrywa mu maskę. Mordercą okazuje się być... starsza pani.
Na wysypisku śmieci bezdomny brodacz, poruszający się na czterokołowej skrzynce, a znany nam z poprzednich części, wzywa swoich towarzyszy na śniadanie, dmuchając na trąbce. Wstającym kloszardom ktoś z ukrycia cyka zdjęcia. Nie jest to jednak turystka, jak wydaje się mężczyznom, a reporterka Vicky Vale. Reporterka prowadzi od dłuższego czasu sprawę bezdomnych w Gotham, chce naświetlić ich życie i problemy. Brodacz proponuje pannie Vale poczęstunek w postaci pieczonego mięsa, a dokładnie szczura. Dziennikarka odchodzi pozostawiając roześmianych znajomych. Szczur okazuje się być odpadkami z hotelu, ale żart był na tyle skuteczny, że odstraszył nieproszonego gościa. Za plecami dowcipnisiów pojawia się postać w znajomej szmacie na głowie i tasakiem w ręce. Krzyki i krew wypełniają kryjówkę nędzarzy.
Tymczasem Batman pilnuje by morderczyni trafiła do karetki. Niestety kobieta nic nie pamięta, a swój czyn określa mianem szaleństwa starszej pani. Niewinnej przez 67 lat osobie przybywają na konto dwie ofiary śmiertelne i dwie ranne.
Blade żółto-zielone niebo odsłania mrok cmentarza. Młody Tim ogląda płyty nagrobkowe, na których widnieją napisy: „Rodzice Dick'a Grajson'a. Zamordowani” (błędna, ale oryginalna pisownia) i „Matka Jason'a Tod'a. Zamordowana”. Chłopak najwyraźniej nie potrafi sobie poradzić ze swoim cierpieniem. Następna wizja przedstawia Batmana i Nightwinga spuszczających trumnę matki Tima do grobu. Przy nagrobku stoi Timothy z Alfredem i ojcem na wózku w masce tlenowej. Tim zrywa maski bohaterów, pod którymi chowają się te same maski. Kiedy pyta swojego sobowtóra co kryje pod maską, widok mrozi krew w żyłach i wybudza chłopca ze snu. Przy łóżku targanego koszmarami czuwa Batman, proszący chłopaka by wstał bo to dzień pogrzebu jego matki.
Vicky Vale w seksownej pidżamie wywołuje zdjęcia ze spotkania z bezdomnymi. Na jednej z fotografii dostrzega zamaskowanego człowieka, ukrytego za pobliskim murem.
Bruce z Alfredem oglądają wiadomości, przedstawiające kolejnego napastnika dokonującego rozboju w sklepie. Maniak w znajomej masce zabił ośmiu ludzi, w tym policjanta. Zabójcą okazał się bezrobotny śpiewak nigdy nie związany ze światkiem przestępczym. Batman tym razem nie może wyskoczyć by podjąć śledztwo, bo Bruce Wayne musi udać się na pogrzeb. Tim stoi przed gablotą ze strojem Robina. Jest wściekły na Obeaha, który zamordował jego matkę i okaleczył ojca. Młodzieniec jest przekonany, że w misji zamaskowanego bohatera jest miejsce tylko na zemstę. Bruce mówi podopiecznemu, że jest coś więcej i by przestał walczyć se swoim gniewem, a wręcz zaakceptował go i nauczył się z nim żyć, aż do momentu zaprzyjaźnienia się z nim.
Vicky Vale ogląda telewizję, a w niej bezdomnego brodacza, który w wiadomościach opowiada o morderstwie dokonanym na jego kumplach. Dziennikarka dostrzega na zdjęciu samochód zaparkowany za zabójcą. Postanawia powiększyć fotografię, by zidentyfikować tablice rejestracyjne, które zaprowadzą ją do właściciela. Kto wie? Może ma coś wspólnego ze sprawą...
Pogrzeb Janet Drake. Wśród najbliższych pojawia się też Dick Grayson, który pociesza chłopca. Pyta także Bruce'a o jego przeznaczenie? Wayne odpowiada, że Tim chce założyć strój i jednocześnie to odrzuca.
Vicky z powiększonym numerem rejestracji przybywa zasięgnąć języka na posterunku policji. Tam dowiaduje się, że tablice należą do Rico Macuse'a, ale człowiek ten został już sprawdzony. Panna Vale postanawia sprawdzić czy Marcuse nie kłamał.
Bruce wybiera się na akcję, ale odmawia gotowemu na akcję Timowi. Powodem jest stan chłopaka po śmierci matki, a z którego sam dobrze zdaje sobie sprawę. Batman tłumaczy kandydatowi na Robina, że maska zasłania wszystko przed wrogami, ale nic nie jest w stanie ukryć go przed samym sobą. Decyzja jest nieodwołalna, ale nie stanowi to problemu dla młodego aspiranta, który postanawia coś udowodnić.
Panna Vale obserwuje okna, przed którymi zaparkował poszukiwany przez nią samochód. Nagle za plecami pojawia się cień. Kolejny osobnik z wymalowaną czaszką wziął zamach by uderzyć w szpiegującą dziennikarkę ogromnym młotem.
Całkiem dobry numer. Pierwsza historia choć zaczerpnięta z otchłani komiksowego archiwum nie wypada wcale źle. Może troszkę za szybko Batman na wszystko wpada, ale możemy śmiało przełknąć. Prawdą jest, że dzisiaj nie tego byśmy się spodziewali na kolejne xxx-lecie. Osobiście odpowiada mi kryminalny klimat. Kolejny plusem jest fakt, iż Mroczny Rycerz naprawdę za wroga nie musi mieć super przestępcy by historia zaintrygowała. Sam nie wiem czemu, ale nabrałem chęci na obejrzenie Batman TAS. Czyżby czar przeszłości zadziałał? Zło czai się w każdym człowieku, a budzi go strach, chciwość i wygoda. Jedno wypływa z drugiego i pogrąża nas w coraz większym bagnie. Chęć zysku doprowadziła Strykera do działania, które nie tylko było nielegalne, ale stanowiło śmiertelne niebezpieczeństwo dla innych ludzi. Delikatnie wprowadzeni jesteśmy także w temat ekologii, sortowania i utylizacji odpadów. Pierwszy krok według schematu pociągnął drugi. Strach przed wyjawieniem prawdy i stratą wielu milionów w procesie sprawił, że posunął się do trzykrotnego morderstwa. Pomijam kwestię sumienia i obciążenia mordem tych, którzy przyjęli zlecenie. Kara, którą przyniósł przypadek była okrutna, ale w sumie identyczna z losem bezdomnych z opowieści starszego człowieka.
„Kryzys tożsamości” rozpoczyna kolejny etap w życiu Tima Drake'a na drodze do zostania Robinem – Cudownym Chłopcem. Kontynuacja wydarzeń, które opowiadały o zbrodniach Obeaha na Haiti, uprowadzeniu jego rodziców, wreszcie śmierci matki i zrobieniu z ojca żyjącej rośliny. Stajemy razem z chłopcem w koszmarach poprzedzających pogrzeb jego matki. Tim zmaga się nie tylko z własnym koszmarem, ale z grozą, jaka dotknęła każdego pomocnika Batmana. Czyżby śmierć była wpisana w bycie Robinem? Więcej o tym znajdziecie w moich poprzednich rozważaniach. Jak widzimy Batman nareszcie nie pozostaje bezpłciowym figurantem, narażającym na śmierć niewinne dzieci. Tym razem widzimy jego troskę i motywy kryjące się za maską. Powoli wchodzimy w filozofię maski według Bruce'a Wayne'a. Ponury mściciel okazuje się być kimś więcej niż Marvelowskim Punisherem w stroju nietoperza. W porównaniu do tego drugiego pokazuje nam swój strach, swoje człowieczeństwo, a nie tylko sam gniew i chęć odwetu.
W tym prologu poznajemy też nowych wrogów. Ludzie z wymalowanymi duchami, bądź czaszkami na głowie terroryzują miasto Gotham. Kogo ścigać ma Batman, skoro mordercą może być każdy. Staruszka, śpiewak, twój sąsiad... stoją z pistoletem, tasakiem lub młotem by rozpocząć krwawą łaźnię. By dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, musimy poczekać do następnego numeru. Pionki na szachownicy, razem z dużymi znakami zapytania postawione.
Co stanie się z Vicky Vale? Jaka rola przypadnie Timowi? Czy Batman rozwiąże zagadkę zabójców w maskach? Co powoduje, że zwykli mieszkańcy stają się mordercami?
No dobra nie jest to arcydzieło, ale mi się podoba i daję 4.
Bezpośrednia kontynuacja poprzedniego numeru. Historia, która odpowie na wiele pytań? Co warunkuje bycie bohaterem? Czy istnieje klątwa Robina? Co stanie się z państwem Drake? Kim jest osoba kradnąca pieniądze z kont bankowych mieszkańców Gotham? Kim jest Baka, potwór z szafy? Kim jest Batman? Czy istnieje życie w kosmosie? Nie no... Zagalopowałem się, to ostatnie możecie wykreślić. Jeśli można to mały spoiler przed czytaniem. Osoba kradnąca pieniądze wystąpiła już w polskich wydaniach Batmana.
Batman 12/1991: "Obrzęd przejścia cz.3. Uczyń mnie bohaterem" "Obrzęd przejścia cz.4: Próba ognia"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle
Tusz: Steve Mitchell
Kolor: Adrienne Roy
Okładka: Norm Breyfogle
Huk motorów przerywa ciszę. Mężczyźni dosiadający pojazdów ruszają by przejąć wystawiony przez Gordona okup za małżeństwo Drake'ów. Obstawa policji usiłuje powstrzymać dokonujących „transakcji” zbirów. Niestety... ten z torbą umyka. Biała limuzyna, biały garnitur, czarnoskóry mężczyzna i zatrute w pierścieniu ostrze. Martwy kierowca osuwa się na ziemie na oczach Batmana. Torba z pieniędzmi podąża do odbiorcy. Umiejscowiony na samochodzie nadajnik umożliwi podjęcie tropu.
Tymczasem na Haiti, Obeah wypędza złe duchy z jednego ze swoich podwładnych. Wypędza słowami, wypędza sztyletem. Cóż widać, że nie tylko asystent Jeremy zasmakował ostrza czarnej magii. Przerażeni państwo Drake kierują swoje myśli ku swojemu synkowi. Myślą też o szansach jakie zaprzepaścili, zmarnowali na bezsensowne kłótnie.
Tim medytuje. Przed oczami widzi obrazy z filmu wysłanego przez porywaczy i szkielet obleczony w strój Batmana. Śmierć. Fazy kontemplacji prowadzą go ku spokojowi. Wizualizacja śmierci przechodzi w nocnego rycerza , stojącego na straży anioła. Pozytywna wizja i śniadanie przyniesione przez Alfreda mobilizują chłopca. Kandydat na Robina postanawia rozgryźć zagadkę Money-Spidera okradającego konta bankowe.
Znajomy sługus Obeaha z poprzedniej części, właściciel szafy kryjącej Bakę zwiastuje synowi rychłe wzbogacenie. Dzisiejsza noc ma być decydująca. Nieobecność ojca może umożliwić otworzenie sekretnej szafy. Mogłaby, gdyby nie strach. Chłopak chciałby wróżby. Kiedy otwiera drzwi, do środka domu wlatuje nietoperz. Gotham Airlines dostarczają na lotnisko pasażerów. Wśród nich jest Bruce Wayne. 50 dolarów załatwia bezpieczne wniesienie wszystkiego, czego dusza zapragnie. Transport przed lotniskiem pojawia się błyskawicznie.
Tim odkrywa, że pieniądze skradzione WayneTech zostały przelane tysiącu chłopom w Kambodży. Swoją drogą to ciekawe, że chłop w Kambodży ma konto bankowe
Poszukiwania są owocne. Namierzony przestępca jest na wyciągnięcie ręki, w domu poprawczym dla młodzieży. Jeden z wychowujących oprowadza Tima po ośrodku, wskazując na brak dostępu do internetu. Zepsuta budka telefoniczna odkrywa mylne pojęcie o stanie telekomunikacji. Obaj wchodzą do pokoju Money-Spidera, którym okazuje się być Anarch. Rozmowa, atak mopem i cios Tima zakańczają rozwiązanie zagadki.
Strój Robina posępnie wisi przed zadowolonym pretendentem. Rozwiązana zagadka dodaje skrzydeł, tylko gdzie jest Bruce? Jest. Wayne przepasany na piersi okrwawionym bandażem schodzi po schodach z rezydencji w asyście Alfreda. „Mam... Mam złe wiadomości.” mówi z udręczoną miną.
Zza szyby wychylają się dwie sylwetki Bruce'a i Tima. Chłopiec prosi o bolesną opowieść. Bruce opowiada jak wpadł na trop i obserwował znanego nam czarnoskórego gościa. Jak syn podejrzanego interesował się zawartością torby na równi z mieszkańcem szafy. Widok forsy co najmniej zaskakuje. Batman podąża na miejsce dostarczenia okupu.
Państwo Drake przywiązani do pala tkwią na wysepce otoczonej rozżarzonym ogniem. Towarzyszy im Obeah odstawiający przedstawienie przed zgromadzonymi wyznawcami. W tym momencie dociera torba z forsą. Okup zapłacony - równa się wolność Drake'ów. Czyżby? To dusze małżeństwa będą wyzwolone. Obrzęd VooDoo może porazić. Obeah gołymi stopami wchodzi w ogień, wzywając swoich podwładnych. Obserwujący wydarzenie Batman wypija mnóstwo wody z pobliskiego strumienia. Czas na akcję ratunkową. Szybko unieszkodliwia kilku sługusów i rusza na spotkanie Obeaha. Ostry sztylet ześlizguje się po żebrach nietoperza. Żar jest nie do wytrzymania. Batman przecina więzy Drake'ów. Szczęśliwa matka Tima sięga po dzban z wodą, po wypiciu podając go małżonkowi. Przeciwko Batmanowi występuje wspominany przez 2 numery czarnoskóry mężczyzna. Dzielnie przechodzi wśród ognia. Siekierka rzucona w Batmana mija swój cek i uderza w ramię mężczyzny. Wytrącony z amoku wpada w żar płomieni.
Woda jest zatruta. Pani Drake, zaraz po wypiciu odczuwa konsekwencje jadu. Mroczny Rycerz wytrąca dzbanek z rąk pana Drake'a. Batmana ogarnia niespotykany dotąd berserkerski szał. Pieści raz, za razem lądują na twarzach czcicieli kultu VooDoo. Wyciąg z korzenia Jimson jest toksyczny i bezlitosny. Matka Tima zmarła, a ojciec ma uszkodzony centralny układ nerwowy, jest sparaliżowany. Choć pierwotnie Tim ma wątpliwości to właśnie Bruce jest osobą, która wie najwięcej o żałobie. Bruce jest w rozterce. Świat jest okropny. Co zaproponować młodemu zranionemu chłopakowi? Tą samą drogę, którą sam kroczy, a która nie jest do końca satysfakcjonująca? Czy on sam tego zechce?
Dramatyczne wydarzenie wieńczy wyjaśnienie tajemnicy potwora Baki. Ośmielony nieobecnością ojca, chłopak odkrywa przed kolegą co znalazł w szafie. Baka to bryła błota, pióra i kości, które po odkryciu lądują w piecu, w płomieniach. Podobnie jak ich wyznawca.
Mistrzostwo. Śmierć i cierpienie na wysokim poziomie. Może to niesmaczne, ale tak to powinno wyglądać. Widać ktoś poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że tak powinien rodzić się bohater. Dramatyzm światowej klasy. Pierwsza część to wprowadzenie w nieuchronną klęskę. Dojrzewanie młodocianego detektywa. Rozwiązanie zagadki na miarę Batmana i samozadowolenie. Utwierdzenie się w rzeczywistości, w którą nieuchronnie trzeba wejść.
Druga historia to bezwolna obserwacja nieuchronnego przeznaczenia. Coś na co wszyscy czekali, albo może raczej się spodziewali. Kolejnego Robina dotyka śmierć bliskich. Sadystyczne zapędy scenarzystów znajdują ujście. Kawał dobrej lektury zasługującej na dobrą ocenę.
Szaleństwo VooDoo zasługuje na 4,5.
Nie tak dawno poznaliśmy Tima Drake'a nowego Robina. Cóż... jak pozwoliłem sobie opisać był to debiut niezbyt udany. Należy jednak postawić pytanie: czy poznaliśmy nowego Robina, czy może poznaliśmy Tima Drake'a, chłopca pragnącego zostać Robinem. Wszystko wskazuje, że by być bohaterem potrzebna może być ściśle określona ścieżka. Jeśli tylko rozejrzymy się po historiach herosów z każdego wydawnictwa komiksowego, a już w szczególności tych najbardziej popularnych, to zauważymy, że łączy ich pewien istotny fakt. Jeszcze bliżej. Jeśli spojrzymy na historię Robinów również znajdziemy wyraźny czynnik łączący cudownych chłopców. Historia, którą przeczytamy zawiera w sobie wiele ciekawych elementów, sprawiających, że chłoniemy z zainteresowaniem każdą stronicę. Muszę postawić sprawę jasno. Nie jest to „Zabójczy żart” ani „Mroczny rycerz, mrocznego miasta” co nie znaczy, że nie czeka nas wspaniała przygoda Batmana. Mamy wątki detektywistyczne, mamy VooDoo, napięcie spowodowane poważnym zagrożeniem, dobry temat poboczny i strój Robina czekający niczym wezwanie, czynniki tworzące świetny thriller. Wszystko to w dwóch numerach.
Batman 11/1991: "Obrzęd przejścia cz.1: Cień na Słońcu" "Obrzęd przejścia cz.2: Niewiarygodna historia"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle, Richard Giordano, Steve Mitchell
Tusz: Steve Mitchell
Kolor: Adrienne Roy
Okładka: Norm Breyfogle
Spuścizna Jasona Todda wzywa zwykłego chłopca. Historię rozpoczyna pragnie Tima, który jak zahipnotyzowany wpatruje się w strój Robina. Pełen marzeń wyobraża sobie bohaterskie pojedynki z największymi wrogami swojego mentora.
Rozmyślania przerywa alarm. Bruce rozwiązuje zagadkę znikających pieniędzy z kont bankowych. Analizy, które wprowadził podsumował właśnie komputer sygnalizujący odnalezienie potencjalnego podejrzanego. Nieuchwytny spryciarz czyszczący portfele, w ciągu ostatnich kilku tygodni zwinął ponad dziesięć milionów dolarów. Wytypowanym przestępcą został strażnik bankowy (UWAGA!) skazany niegdyś za kradzież, odsiadujący dwa lata więzienia za defraudację (ahhhh ta Ameryka). Oczywiście nie myślcie sobie, że poszło mu łatwo z nową pracą, bowiem zmienił imię i nazwisko, oraz posłużył się fałszywymi referencjami. Ten komputer Batmana jest genialny, jak i jego właściciel... Tim ma wątpliwości bo jak wskazuje, strażnicy nie mają dostępu do kodów bankowych. Batman postanawia poczekać na pana Reynoldsa po pracy.
Daleko od Gotham poznajemy ciemnoskórego mężczyznę odprawiającego rytualne modły przed szafą zamkniętą na łańcuch. Ceremonię złożenia ofiary z czaszki, martwego ptaka i roślin obserwuje Pierre, zaintrygowany syn mężczyzny. Chłopiec postanowił nagrać na kamerę kontakt ojca z demonem, a może i samego „Bakę”. Podpatrywanie chłopca zostaje zauważone, ojciec dostaje szału i ataku astmy. Szybko sięga po lekarstwo, którym jest mieszanka ziół do palenia. Kamera zostaje skonfiskowana.
Wracamy do siedliska przestępczości. W jedynej ostoi prawości, Jaskini Nietoperza pojawia się Alfred przynoszący pocztę. Złoty facet, mówię wam. Wśród wielu z nich jest także pocztówka od rodziców Tima. Po Zanzibarze, przyszedł czas na Karaiby. Podróże w interesach powodują, że nie mają zbyt wiele czasu dla syna. Tim nie bardzo może liczyć nawet na telefon. Ma tylko nadzieję, że staruszkowie przestaną się ciągle kłócić.
Sprawdzamy! Nadzieje, nadziejami, a rzeczywistość jest brutalna. Państwo Drake rozmawiają, ale przez swojego asystenta. „Jeremy! Poinformuj panią Drake, że to przylądek Haitien.”. Samolot z kłopotliwymi pasażerami niestety napotyka poważne problemy. Pilot otrzymuje wezwanie przez nadajnik radiowy. Tajemniczy głos należy do człowieka o imieniu Obeah, który zastrasza pilota nakazując mu natychmiastowe lądowanie. Pilot wykonuje nagłe nurkowanie, ku zaskoczeniu pasażerów. Czemu posłuchał? Już samo imię usłyszane w słuchawce wywołało nagłe pocenie. Głos straszył znajomością każdego aspektu życia kierującego pojazdem. Na końcu pilot Goossens dostaje informację o laleczce wykonanej na jego podobieństwo. Samolot ląduje w dzikiej dżungli na prowizorycznym lądowisku. Pół przytomny pilot powtarza imię Obeaha. Pani Drake zauważa, że dla wyznawców VooDoo, Obeah oznacza czarna magia. Samolot zostaje otoczony przez ludzi z pochodniami.
Strażnik Dunc opuszcza bezpieczne mury pracy. Spacer do domu przerywają oprychy, którym przewodzi ubrany na żółto człowiek w kapeluszu. Cios łomem w rękę wytrąca przygotowany do obrony pistolet. Złota biżuteria zawisa tuż przed twarzą obolałego strażnika bankowego. Tymczasem z dachu, powoli na linie opuszcza się znajoma postać. Pan w żółtym wdzianku okazuje się być właścicielem błyskotek i zadaje pytanie jak to możliwe, że jego własność wyfrunęła ze skrytki bankowej. Wszystko wskazuje, że pan Reynolds owszem jest przestępcą, ale nie ma nic wspólnego ze znikającą z kont kasą. Nadszedł najlepszy moment na wkroczenie do akcji. Wspaniałe amerykańskie schody przeciwpożarowe ułatwiają atak z elementem zaskoczenia. Nie muszę wspominać, że atak kończy się równie szybko jak rozpoczął?
Na miejscu przymusowego lądowania samolot warty milion dolarów zostaje zrzucony w przepaść, a jego pasażerowie wzięci w niewolę. Rodzice Tima i ich asystent są traktowani brutalnie. Pilot kończy swoja karierę z kulką w brzuchu. Zniewoleni biznesmeni zostają zaprowadzeni do tajemniczej chaty w środku dżungli, umiejscowionej niedaleko sporego kopca. Z jej wnętrza wychodzi mężczyzna w cylindrze i naszyjniku z kości, od którego wieje grobowym chłodem. Znaczy się jest dosyć niepokojący, wręcz przerażający.
Nastroje w jaskini są marne, a wszystko za sprawą braku tropów w związku z kradzieżami. Tim, podobnie jak bankowi eksperci próbują namierzyć sprawcę. Na depresyjny nastrój najlepsze są przygody Sherlocka Holmesa. Włączony telewizor przynosi jednak niespodziewane i bardzo złe wiadomości. Oczywiście wiadomości o zaginięciu Jacka i Janet Drake'ów. Tima zatyka, a Alfred i Bruce szukają słów pokrzepienia. Alarm w komputerze przerywa osłupienie bohaterów. Konto Waynetech zostaje obrabowane. Bruce obserwuje wędrówkę mamony. Pieniądze trafiają najpierw na tymczasowe konto w Chicago, transfer na japońskie jeny, przekazanie do Londynu, a na koniec wirusowa informacja w postaci uśmiechniętego pająka „Pa, pa, złotko! Pozdrowienia od Money Spidera!”. Batman przeprasza podopiecznego za ten chwilowy brak uwagi i kiedy chce ponowić pocieszanie chłopiec odchodzi. Alfred proponuje pozostawienie zrozpaczonego dziecka w spokoju, by dać mu szansę przygotowania się na najgorsze. Człowiek Nietoperz pominął jedną naukę „nie powiedział mi czy bohaterowie płaczą?”.
Połowa numeru za nami. I jak? Apetyty zaostrzone?
Druga połowa zaczyna się od śmierci, która krążyła jak sęp wokół małżeństwa Drake'ów. Ofiarą porywaczy padł Jeremy, asystent biznesmenów. Obeah triumfuje na fotelu, dzierżąc zakrwawiony sztylet. Ojciec Tima rzuca pogróżkami w stronę mordercy, ale ten nic sobie z tego nie robi. W końcu jest panem sytuacji. Wśród ludzi Obeaha znajdujemy czarnoskórego mężczyznę, który wcześniej oddawał hołd bożkowi w szafie. Louis Dange , bo tak nazywa się ten czciciel demonów zauważa w rozmowie z kolegami, że tym razem na pewno osiągną sukces. Wystarczy uwierzyć. Otrzymuje on od szefa kasetę z nagraniem, którą ma przekazać innemu sługusowi na lotnisku. Rodzice Drake'a zapominają o animozjach i wspierają się wzajemnie.
Bruce używa swoich wpływów i finansów na popychanie inicjatywy poszukiwawczej. Próbuje też wspierać chłopca w trudnych chwilach. Kandydat na Robina, nie da łatwo się oszukać. Widzi, że mentor ciągle kryje twarz pod maską by zatuszować falę tragicznych wspomnień targających jego osobą.
W znajomym domu imaginacja potwora Baki penetruje sny ciekawskiego chłopaka. Potężne szpony rozrywają szafę obwiązaną łańcuchem. Potężne cielsko pełźnie po korytarzu wprost ku bezpiecznemu dotychczas pokojowi. Drzwi wylatują z zawiasów. Zaśliniona szczęka rozwiera się, odsłaniając olbrzymie kły gotowe zatopić się w miękkim ciele śpiącego. Natężenie przerażenia budzi chłopaka. Przy krzyczącym pojawia się ojciec, który przestrzega „Dowiesz się, gdy dorośniesz!”. Bardzo przekonujący facet.
Batman zaniepokojony brakiem wiadomości z Karaibów odreagowuje stres na ulicy, gromiąc miejscowych oprychów. Po zakończeniu udanej akcji dostrzega sygnał nietoperza wyświetlony na niebie. Komisarz odtwarza nagranie na kasecie dostarczonej wcześniej do firmy Drake'a. Film przedstawia rodziców Tima i ich asystenta przywiązanych do krzeseł. Do porwania przyznaje się Karaibski Front Ekonomiczny, żądający dziesięciu milionów dolarów. By uświadczyć w przekonaniu o powadze sytuacji ręka (Obeaha) trzymająca sztylet, podrzyna gardło biednemu współpracownikowi Drake'ów. Głos z nagrania obiecuje kontynuację rzeźnickich działań w przypadku zwłoki w wypłacie okupu. Zwykła kaseta kryje w sobie słaby zapach. Według Sherlocka Holmesa początkujący detektyw rozpoznaje 75 zapachów, Batman twierdzi, że zna dwa razy tyle zapachów samych ziół. W tym z kasety odgaduje bielunia dziędzierzawę, roślinę z Ameryki Środkowej stosowaną w lecznictwie jako aromatyczną mieszankę do palenia dla astmatyków.
Woń mieszanki prowadzi nas do sługusa Obeaha palącego sobie spokojnie w łóżku. Jego syn z kolegą przykładają uszy do szafy by w słuchać się w najmniejszy nawet odgłos zdradzający jakąkolwiek obecność Baki. Mieszanka musiała się skończyć bo wściekły ojciec ponownie wywala upartego wyrostka za zbytnią ciekawość. Młodzi poszukiwacze przygody przechadzając się po ciemnych uliczkach rozprawiają o wierzeniach w potwory. Wielki cień pojawia się znikąd. Tylko ucieczka ratuje spanikowanych przed... kotem.
Tima niecierpliwi nieobecność Batmana. Alfred tłumaczy, że Bruce na pewno ma coś pilnego do zrobienia. Lecz cóż może być pilniejszego od zaginionych rodziców, pyta panicz Timothy. Kiedy rozżalony udaje się na górę do pokoju z cienia wyłania się Batman, wypłaszając okolicznych mieszkańców. Detektyw informuje przyjacielskiego lokaja o porwaniu i żądaniu okupu. Przegląda nagranie by odnaleźć coś charakterystycznego, co umożliwi rozpoznanie miejsca przetrzymywania Drake'ów. Na zbliżeniu, w jednym ze słojów dostrzega gigantyczną stonogę, gatunku jakiego nawet on nie zna. W księdze o nazwie „Wije świata” odnajduje tą mięsożerną odmianę występującą na Haiti.
Obeah kontroluje prace polegające na poszerzaniu kopca mającego być świadkiem Ceremonii Ognia. Państwo Drake martwią się wydanym niegdyś rozkazem zabraniającym pertraktowania z porywaczami.
Pozostawiony samemu sobie Tim ogląda taśmę porywaczy. Rozdzierający krzyk wzywa na miejsce Batmana. Chłopiec ma pretensje, że nie został poinformowany o obecnym położeniu rodziców. Bruce opowiada o znanych faktach tzn o rodzicach przetrzymywanych gdzieś na Haiti przez wyznawców VooDoo. Batman dostaje telefon informujący o żądaniu okupu, ale nie przekazuje wiadomości dalej. Przed gablotą ze strojem Robina stoi Alfred z Timothym. „Dziwne...Rodzice Dicka Graysona zginęli... Został po tym Robinem. Biedny Jason... Jego Rodzice też zginęli. Może... Może wszyscy muszą przez to przejść zanim zostaną bohaterami.”
I jak? Czy faktycznie państwo Drake wyzioną ducha w następnym numerze? Czy bohaterem może zostać jedynie człowiek, którego ścieżkę wytycza cierpienie?
Drodzy czytelnicy o ile opisywane nie tak dawno narodziny Robina były mierne, o tyle tutaj mamy starannie przygotowaną poprawkę podejścia do osoby Tima Drake'a. Wszyscy wiedzą co może nastąpić i z niecierpliwością śledzą stronice w nadziei na odsiecz ze strony Batmana. Złoczyńca nie jest kolejnym szalonym zamaskowanym człowiekiem. To wyznawca czarnej magii, realny zbir z opętańczą misją. Bezwzględny bandzior nie stroniący od przemocy. Nie ma zabawy. Nie ma zagadek, gadżetów i zbędnej paplaniny.
Podoba mi się Obeah. Podoba mi się otoczka VooDoo pogłębiająca mrok towarzyszący przygodom Batmana. Sam Bruce jest wreszcie detektywem. Sprawdza tropy, szuka wiadomości, popisuje się znajomością zapachów itp. Świetnie przedstawione są emocje targające Timem, jako część spuścizny Batmana, spływającej na wszystkich Robinów. Także Bruce nie jest zupełnie wypranym z uczuć zamaskowanym twardzielem. Okazuje się, że pancerz Batmana chroni małego chłopca, który kiedyś wyszedł z seansu o Zorro. Chłopca, którego rodzice zginęli w ciemnej uliczce Gotham. Strach wypływający spod kaptura surowości, zauważa Tim. Mało tego, Batman kryje się w mroku przed podopiecznym, by nie przekazać mu wiadomości. Czy Batman mimo wszystko jest tchórzem? Może wielki detektyw nie dorósł emocjonalnie do poczucia porażki i straty? Chyba nie. Nie pogodził się z własnym cierpieniem, tylko postanowił je zwalczyć, zagłuszyć. W łopocie peleryny, w trzasku pękających kości ukrywa krzyk umierających, ukochanych opiekunów. Ukrywa się nawet przed cierpieniem chłopca, bo cóż może mu powiedzieć, skoro sam nie odnalazł pocieszenia.
Powoli rozwija się wątek poboczny dotyczący kradzieży pieniędzy z kont bankowych. Nie jest on bez znaczenia o czym przekonamy się w następnym numerze.
Komiks bardzo ciekawy i zachęcający do dalszego czytania. Nie może być inaczej jak 4.
Przyjacielski Batman z sąsiedztwa. Coś tu jednak nie gra. To chyba nie on? Nie chodzi o to, że historia jest zła. To dobra opowieść, gotowy scenariusz na odcinek serialu kryminalnego, niekoniecznie o Batmanie. Chyba się starzeję bo zaczynają przeszkadzać mi wszelkie naiwności. Na coraz więcej rzeczy nie przymykam już oczu. Najbardziej wkurza mnie zaburzenie wizerunku postaci. O gustach się niby nie dyskutuje, ale jeśli chodzi o Batmana, to wolę tego groźnego milczka, mrocznego detektywa. W historii o Szczurołapie są dosłownie trzy kadry, które rozwalają nastrój budowany przez cały komiks. Trzy kadry, które nie psują historii, ale zaburzają postrzeganie tego wielkiego nietoperza. Temat thrillera jest jak wspomniałem niezły. Porusza w nas pierwotne odruchy lękowe. Strach przed szczurami. Małe łapki drapiące w piwnicach, na poddaszach, grasujące po śmietnikach, czyhające w cieniu by rzucić się na niewinnego przechodnia, zatopić w gardle ostre zębiska. Zostaliście zaatakowani przez szczura? Może ktoś był, ale być zaatakowanym przez stado? Stado kontrolowane przez żądnego zemsty kryminalistę. Zapraszam na starcie Batmana ze Szczurołapem w śmierdzących kanałach Gotham.
Batman 10/1991: "Szczurołap"
Scenariusz: Alan Grant, John Wagner
Rysunki: Norm Breyfogle
Nocą, w deszczu, ulice Gotham to najlepsze miejsce na załatwianie nielegalnych transakcji handlowych. Opuszczone zaułki stają się doskonałym bazarem, gdzie gotówka przepływa w zamian za narkotyki, kradziony sprzęt lub broń. Czasem jest to pistolet, innym razem bagażnik wypełniony granatami, karabinami i wyrzutniami rakiet. Noc należy nie tylko do bandytów. Na straży czuwa mroczny wojownik, mściciel, cień – Batman.
W ciemnych korytarzach kanałów mieści się takie miejsce, gdzie obcy nie mają dostępu.. Żelazne kraty trzymają w ciasnych celach obdartych, zarośniętych jeńców. Niewidomy więzień, najwyraźniej obłąkany, powtarza w kółko swoją winę: „...powiedziałem to, co widziałem...zabawna rzecz...oczy...”. W jednej celi coś stuka, coś trzeszczy, coś się gnie. Jeden z prętów drga, ustępuje pod silnymi rękoma siwobrodego mężczyzny. Wolność. „Do diabła! To sędzia!”, „No dalej! Wypuść też nas!” wołają głosy z dwóch sąsiednich cel. Uciekinier nie ma jednak czasu, „on” może wrócić.
Handlarze prezentują broń. Klienci nie chcą zdradzić swoich planów, ale ogromny zakup mógłby wystarczyć na napad Fortu Knox. Wielki płaszcz łopocze na niebie. Mrok ogarnia zaskoczonych przestępców.
Kanały kryją liczne przejścia, niektóre okazują się być śmiertelną pułapką. Sędzia wsłuchuje się w ciszę i z duszą na ramieniu szuka wyjścia. Po pewnym czasie zamiera, chlupot zdradza nadciągającą osobę. Modli się w duszy aby kroki nie należały do prześladowcy. Niestety szczury kierowane przez tajemniczego mężczyznę są już na tropie. Na zbiega zostaje wydany wyrok. Rozpoczyna się rozpaczliwa gonitwa o życie.
Batman rozprawia się z rzezimieszkami. Osaczeni korzystają z wszelkich dostępnych środków, także tych z bagażnika. Wybuch pocisku niszczy fragment muru.
Tymczasem drżące na drabinie nogi, strącają czepiające się zębami gryzonie. Jeszcze jeden wysiłek i płyta studzienki unosi się do góry, jeden ruch i sędzia zasunie ją za sobą. Śmierć jest szybsza. Najpierw kilka, a potem dziesiątki szczurów wyskakują, prowadząc swojego pana. Kłębiąca masa oblepia ciało uciekiniera.
Batman przeprowadza pogawędkę z obezwładnionym bandytą za pomocą klapy od bagażnika. Przesłuchanie przerywa głos wzywający pomocy. Zza rogu wypada człowiek, cały oklejony szczurami. Zbir wykorzystuje nieuwagę Nietoperza i wali na oślep wyrzutnią rakiet. Atak szybko otrzymuje odpowiedź kończącą nieroztropne wybryki. Batman rzuca się na ratunek zjadanej żywcem ofierze. Przeciągły gwizd wzywa podopiecznych. Masa podrywa się z martwego ciała i ucieka w stronę kanałów. Nadjeżdża straż pożarna i policja. Batman wskakuje na dach budynku, gdzie zauważa postać otoczoną przez szczury, które jak szczenięta podążają za swym panem. Detektyw, w ślad za dziwnym peletonem wskakuje w otchłań podziemnych korytarzy.
Na miejscu zbrodni strażacy walczą z ogniem. Policjanci aresztują powalonych bandziorów i odnajdują zmasakrowane ciało. Jeden ze stróżów prawa w denacie rozpoznaje sędziego Wyatta Hogana.
Batman podąża śladem zabójcy. Fetor jest tak okropny, że zmuszony jest włożyć filtry do nosa. W końcu dogania mordercę, przedstawiającego się jako Szczurołap. W czasie rozmowy zdradza się z faktem przetrzymywania innych więźniów. Szczurołap unosi do swej zasłoniętej maską twarzy, coś w rodzaju gwizdka, czym zmusza wszystkie gryzonie do ataku na intruza. Poddani są tak posłuszni, że nawet gdy batarang leci w stronę ich pana, zasłaniają go swoim ciałem. Bruce używa racy by odgonić stwory. Szczurołap dobrze spożytkował czas kiedy przeciwnik był zajęty. Dotarł do zaworu, który po odkręceniu zatapia część kanałów. Potop ze ścieków pochłania Batmana ciskając nim o ściany. Uderzenie w głowę sprawia, że nieruchome ciało unosi się w odmętach śmierdzącej wody.
Podniecone głosy więźniów zdradzają radość i nadzieję z powrotu ich niedawnego towarzysza niedoli. Ekscytacja zmazana zostaje objawieniem śmierci sędziego przez ich bezwzględnego nadzorcę.
Do kostnicy przybywa komisarz Gordon. Stróże prawa oglądają zwłoki starszego sędziego sądu kryminalnego. Okazuje się, że zmarły zaginął 5 lat temu w drodze do domu. Gordon wydaje rozkaz poinformowania Inspekcji Sanitarnej i wysłanie grupy dochodzeniowej w okolicę zbrodni. Wysyła sygnał do Batmana, widzianego na miejscu zbrodni.
Podczas gdy ekipa wchodzi do kanałów, Batman powoli dochodzi do siebie. Oprawca natomiast karmi więźniów szczurami. Rozmowy zdradzają, że wszyscy związani są ze Szczurołapem, doprowadzając do jego zatrzymania, lub więżenia przed laty. Zaniepokojone szczury zdradzają obecność intruzów w kanałach. Pogrążony w ciemnościach Batman trafia na magazynek, a w nim odnajduje paliwo w kanistrze. Szybko robi sobie pochodnię i rusza na spotkanie ze Szczurołapem. Wszyscy bohaterowie dramatu są bardzo blisko siebie. Szczury przynaglane gwizdem atakują grupę dochodzeniową, pochłaniając szybko jedną z ofiar. Batman słysząc strzały biegnie na ratunek. Policjanci widząc bezradność wobec takiego wroga, wycofują się na powierzchnię.
Komisarz Gordon nawiązuje kontakt z obecnym na miejscu ekspertem od zwierzaków Woolerem. Z rozmowy, krok po kroku dochodzą do nazwiska Szczurołapa. Punktem wyjścia jest nienaturalne zachowanie gryzoni. Wooler zwraca uwagę, że wydział zatrudniał kiedyś szczurołapa nazwiskiem Flannegan, twierdzącego, że potrafi zmusić szczury do ataku. Oczywiście nikt mu nie wierzył. Został skazany za zadźganie człowieka w bójce. Sędziom skazującym był Wyatt Hogan.
Flannegan zauważa, że grunt pali mu się pod nogami. Strzałem w głowę zabija niewidomego więźnia.
Batman odnajduje zwłoki należące do członka ekipy rozpoznawczej. Żerujące na nich szczury przystępują do ataku. Batman postanawia nie dopuścić do poprzedniej sytuacji i ciska w nie kanistrem, za którym podąża pochodnia. Gryzonie giną w morzu ognia. Strzały zdradzają kryjówkę zabójcy.
Tymczasem, robota papierkowa policjantów wyjawia tożsamość pozostałych zaginionych mężczyzn. Flannegan wychodzi na wolność dwa miesiące przed zaginięciem sędziego. W miesiąc po Hoganie znika strażnik więzienny Stanley Konik. Następne nazwiska, to oficer śledczy Sam Bellow i główny świadek oskarżenia Cornelius Budd. W tym momencie dzwonią ocalali z ataku policjanci informując o śmierci inspektora sanitarnego. Gordon rusza na miejsce zbrodni.
Kiedy Flannegan celuje do sierżanta Sama Bellowa do pomieszczenia wpada wściekły Batman. Strzały nie robią na nim wrażenia. Ciska pułapką na szczury w ich właściciela. Potrzask zaciska się na ręce i wytrąca z niej pistolet, jednak najgroźniejszą bronią jest gwizdek. Gwizdek okazuje się być bezużytecznym. Mali towarzysze nie przybywają na ratunek, usmażeni wcześniej przez Batmana. Klasyczny prawy sierpowy i Szczurołap leży na ziemi. Batman wyprowadza wszystkich na zewnątrz.
Tu mógłby nastąpić koniec, ale oczywiście autorzy pokusili się żeby przypomnieć nam: „hej dzieciaki niezła zabawa!”. Policjanci skupieni wokół włazu do kanałów słyszą odgłosy. „Ktoś nadchodzi sir!” informuje z miną idioty funkcjonariusz. Wszyscy wyciągają gnaty jak na Dzikim Zachodzie przystało. Nawet Komisarz Gordon przypomina Earpa czy Kidda. Ja mam jeszcze skojarzenia z serialem o parze policjantów. Gliniarz w każdym odcinku wywalał z kopa drzwi do pomieszczenia, trzymając spluwę w charakterystyczny sposób. Z włazu wychyla się główka Batmana. Ten marszcząc brew, z szerokim uśmiechem mówi”Witaj Jim”. Matko jedyna! Postrach przestępców!? Śmiejmy się razem z nim do rozpuku. Mroczny rycerz dowcipkuje po udanej akcji, niech idzie na kebab z Avengers po udanej rozpierdusze. Wiem, wiem, czepiam się, ale trudno mi to przełknąć. To nie koniec. Jeszcze jedna potrzebna scena. Batman znika bezszelestnie swoim zwyczajem i idzie spacerkiem przez boczną uliczkę. Z otwartego śmietnika groźnie skrzeczy na niego szczur. Gacek łapie się za głowę „Nie, dziękuję... jedna walka ze szczurami wystarczy mi!”. W sumie szkoda wielka bo marzę o scenie tarzającego się Batmana w walce o kiepa, ogryzek i resztki brejowatej zawartości puszki. Ten lamus chwiejnym krokiem opuszcza pole walki. Opowiastka bez rewelacji, całkiem przeciętna i nie zmuszałbym nikogo do koniecznego zapoznania się z nią. Końcówka, której się czepnąłem to tylko malutki fragmencik, także nie biorę pod uwagę w ocenie.
Trója!
Dawno, dawno temu nawet przestępcy w komiksach byli bardziej delikatni. Owszem dla ówczesnych mogli jawić się jako bardziej obrzydliwi, ale nam, współczesnym nasuwa się jedno słowo - śmieszni. Filozofia superbohaterów i ich wrogów ewoluowała. Idole często są bardziej przerażający od ich negatywnych przeciwników, nie wspominając, że idolem stają się złoczyńcy... Jednak dla przeciętnej, normalnej osoby, zło jest złem.
Zmierzam ku nowej (choć nie do końca), wschodzącej gwieździe świata DC, a jeszcze bliżej do nowego członka ponurej „bat- rodzinki”. W dziewiątym numerze 1991 roku pojawia się w polskim Gotham nie kto inny jak pomocnik Batmana – Robin. Kolejny Robin, „kostiumo-dzierżca” i spadkobierca Dicka Graysona i JasonaTodda. Mili państwo na scenie, w niezbyt udanym debiucie Tim Drake – nowy Robin. Pierwsze zdania mogą wydawać się niezbyt związane z cudownym chłopcem, no właśnie – chłopcem!
Druga historia jest jeszcze gorsza, a opowiada o kroczącej poczwarze, zabijającej każdego, kto znajdzie się w nieodpowiednim miejscu. Batmana wspiera podstarzały archeolog.
Pierwsza strona komiksu sprawiała, że doświadczałem radosnego drżenia w okolicy serca i nerwowego uśmieszku, który bezpośrednio zdradzał moje zachwycenie tym co za chwilę miało się wydarzyć. Cóż to było? W rezydencji Wayneów, w Jaskini Nietoperza, tuż przed Alfredem i nieznanym młodzieńcem o imieniu Timothy leżał strój Robina, legendarnego pomocnika Batmana. Pytacie: „i co z tego? To wszystko?”. Kiedyś to wystarczało. Sam napis na okładce (choć w kolorze różu i żółci) „nowy Robin” - elektryzował. Każdy nowy/stary bohater, który pojawił się choć na chwilkę był ogromną radością. Tutaj pojawiał się sam Robin, no wiecie ten od „Batman i Robin” i nie mam tu na myśli wątpliwej jakości filmu. Dosyć tego obnażania, przejdźmy do brutalnej rzeczywistości tylko wiecie... występuje też Nightwing!
Batman 9/1991 "Odrodzenie" "Kamienny zabójca"
Scenariusz: Marv Wolfman, George Perez, Alan Grant
Rysunki: Jim Aparo, Norm Breyfogle
Historię rozpoczyna dialog Alfreda z Timem (nie wiemy nic o chłopcu), którzy pełni obaw oczekują Batmana i Nightwinga. Dwóch herosów nie wraca do kryjówki od dłuższego czasu. Niby to nie pierwszy raz, ale ruszyli w pościg za złoczyńcą z pierwszej ligi, jakim niewątpliwie jest Two Face. Alfred tylko z pozoru jest opanowany, ale ze wszelkich sił stara się powstrzymać chłopca. Tim miętosząc w rękach kostium legendy wyrywa się na pomoc nocnym mścicielom. Nie jest go w stanie powstrzymać ostrzeżenie dotyczące śmierci poprzednika. Chłopiec jak by nie było ma rację, przynajmniej co do zasadności tworzenia grupy pomocy dla sponiewieranych starszych kolegów. Batman i Nightwing leżą przygnieceni w zawalonej ruderze.
Dla ciekawskich czytelników, autorzy pokazują początek tej intrygującej przygody. Do rezydencji Wayneów przybywa Dick Grayson (Nightwing) z chłopcem Timem Drakiem. Wita ich Alfred, który bardzo szybko zabiera się do zbierania szczęki z podłogi. Okazuje się, że Timothy zna sekret Bruce'a i Dicka. Chodzi tutaj oczywiście o ukryty związek dwóch panów. Ups. Chodzi o to co łączy tych dwóch panów. Tim wie o ich podwójnej tożsamości. Bruce to Batman, a Dick (heheh - to imię) to Nightwing. Chłopak opowiada historię pierwszego spotkania z oboma panami. Było to w cyrku, w dniu śmierci rodziców Dicka. Wydarzenie, które sprawiło, że zainteresował się losem starszego kolegi, co z kolei doprowadziło do odkrycia tajemnicy, której nie poznali detektywi i przestępcy, umysły o ponad przeciętnej. W skrócie: Giną państwo Grayson. Pojawia się Batman. Bruce Wayne zajmuje się osieroconym Dickiem. Obok Batmana pojawia się Robin. Film w TV pokazuje salto młodego podopiecznego, zakończone lądowaniem na plecach Pingwina. Ten rodzaj salta potrafi tylko trzech ludzi – zapewniał dyrektor cyrku. Siłą dedukcji ustalono powyższą teorię. Dick wynosi się do Nowego Jorku, gdzie pojawia się Nightwing. Robin znika. Bruce adoptuje Jasona Todda. Pojawia się nowy Robin. Jason ginie i nie ma Robina. Batman pogrąża się w szaleństwie i gwałtowności, co mocno niepokoi Tima. Wtedy pojawia się w życiu Drake'a by nakłonić go do powrotu w roli Robina. Dick odmawia, ale leci na pomoc Batmanowi. Dochodzimy do początku komiksu. Uffffffff.....
Alfred przekonany o swoim złym postępowaniu jedzie z nowym Robinem na ratunek. Tim próbuje wyswobodzić zasypanych gruzem kolegów. Spod gruzów pada pytanie o tożsamość wybawiciela. Na hasło „Robin” zapada cisza. Gacek jest wkurzony, mimo superlatyw wychodzących z ust Dicka i Alfreda. Przed oczami ma ciągle martwego Jasona. Timothy łaja Batmana za jego niekontrolowane wyskoki. Daje niesamowity wprost argument, uwaga skupcie się „jeśli przestępcy będą bezkarnie mordowali, będą myśleli,że mogą zabić na przykład Robina to na kogo zaczną następne polowania”. Kolejny to „Batman jest symbolem, Robin też nim był”. Chwilę konsternacji i głupkowatych uśmiechów przerywa Batman, który przypomina o Harveyu Dencie. Tylko gdzie on jest? Szyderczy śmiech z tyłu głowy podpowiada zapewne większości z Was, że odpowiedź zna nowy, wspaniały Robin! Kryjówkę zdradza breloczek znaleziony przez najnowszy nabytek posępnej rodzinki. Na wysypisku śmieci dochodzi do starcia wymienionej grupy z Denterm o dwóch twarzach. Pięści kontra okropny spychacz i kula do wyburzania. Z czym nie poradził sobie Two Face? Z koncentracją. Nie da się ogarnąć trzech przeciwników, szczególnie bez obstawy. Pieść Batmana ląduje na brzydszej stronie łotrowskiej gęby.
Wspaniali herosi trafiają do domu. Ponowne pochwały pod adresem chłopca. Do Bruce'a najbardziej trafił argument o symbolu. Tim dostaje szansę by od czasu do czasu polatać ponad dachami Gotham. Koniec?
„Kamienny zabójca” zaczyna się od kradzieży. Dwóch kieszonkowców ucieka z portfelem do swojego mieszkania. Niestety tam czeka na nich olbrzymie prześcieradło, spod którego wystają szponiaste łapy. Naturalną reakcją pierwszego jest wyjęcie „sprężynowca” i atak na niespodziewanego gościa. Drugi ucieka zostawiając towarzysza, który po chwili drga, zawieszony na wyciągniętej łapie. Jak pech, to już po całości. Uciekający na schodach trafia na Batmana i ofiarę kradzieży wskazującą winowajcę. Złodziejaszek szybko informuje o perypetiach w mieszkaniu, na co Batman poleca zgłoszenie na policję. Kiedy młodzik próbuje nawiać, jego nieporadne kroki, kończy trzepnięcie batarangiem. Batman poczuł świdrowanie w okolicach pośladków, a konkretnie to „jakiś ładunek w powietrzu, chłód cienia, strach...”. Mina zdecydowanie wskazuje na to pierwsze. W mieszkaniu zastaje trupa i wymalowany na ścianie symbol laski Kaduceusza (nie chodzi o dziewczynę, ani nic innego co chodzi wam po rozbieganych myślach).
Tymczasem w „tym starym miejscu” kopcu, przechadza się poważny, starszawy archeolog z różdżką. W dziurze w ziemi dostrzega światło będące latarką Batmana. Wiecie - to ten gość, postrach bandytów. Archeolog, różdżkarz nazywa się Harv Lichas. Kiedy zapytuje detektywa o brak śmiechu związanego z wyjawieniem drugiej profesji, nasz superbohater odpowiada: „wiele czytałem, mam trzeźwy osąd”. Cholera, już samo to dyskwalifikuje tą historyjkę. No nic. Wróćmy do arcyciekawych korzeni Kopca Węża. Pokrewieństwo sięga egipskich piramid i Stonehenge, czyli głazów ustawianych (wedle jednej z teorii) na tzw „Linii Smoka”, prądów sił krzyżujących się pod ziemią. Resztę zawiłego opisu oszczędzę, bo i tak nie zrozumiałem o co chodzi, ale wierzcie związek z wężami Kaduceusza jest oczywisty. Cudownie okazuje się, że Harv badał okolice Gotham przez dwadzieścia lat i może wskazać hmmmm punkty, które zainteresowały Batmana. Miejsca te są bardzo ciekawe: Park Św Michała, Getto, Szpital Weteranów, rezydencję Wayneów i dom archeologa. Nie do uwierzenia po prostu. Batman dzwoni do Alfreda i każe mu zabierać gdzieś daleko Tima, którego rodzice ciągle podróżują i biedak zamieszkał u Mr Bruce'a.
Pierwsze kroki dwóch współpracowników kierują się do szpitala, następnego celu zabójcy. Za późno. Krwawa ofiara spoczywa na pomniku, który przyozdabia symbol laski, sami wiecie czyjej.
Posiadłość rodu Wayne omijają i słusznie bo z braku ludzi, stwór zadowala się sarenką. Wredna poczwara nazywająca się samą śmiercią karmi się krwią biednego „Bambiego”. Pan Lichas chyba podświadomie nienawidził żony bo dzwoni do niej w ostatniej chwili. Biedaczka nie zdążyła odłożyć słuchawki, a w drzwiach ujrzała wielkie prześcieradło (z żółtymi łapkami). Szybciutko położyła się na ziemi i to nie z własnej woli, a w słuchawce krzyczał głos męża, wzywający imię „Petra, Petra!”. Stwór wsadza łapy w coś czarnego, trudnego do zinterpretowania i wyciąga zeń kamienną (lub coś w ten deseń) laskę (wyglądająca jak mała pałka neandertalczyka). Promienie, fajerwerki i wpada Batman, który po kilku kopniakach zrywa górną część prześcieradła, umownie nazywaną kapturem. Nie ma co kryć, obrzydliwa gęba. Świecące na różowo/czerwono ślepia, wielkie zębiska i zawinięty rozdwojony jęzor, głowa coś jak czaszka (taka lekko rozpuszczona bryła masła). Nie!!! To nie jest wasz sąsiad, pan Zdzisio spod szesnastki, to okropny wróg Batmana. Jeśli już o nim mowa, to radzi sobie średnio. Efektem jest podpiekanie artefaktem państwa Lichas. Z opresji ratuje wszystkich gadżeciarski pasek Nietoperza, który izoluje złe promienie i laska wylatuje przez okno. Stwór robi minę kopniętego szczeniaczka i wyskakuje w ślad za laską. Skały nie sprzyjają delikatnym reliktom i jego właścicielom. Państwo Lichas są ocaleni, a Batman dumny z wykonanego działania. Najlepsze są ostatnie słowa.
„Niebezpieczeństwo minęło, choć było tak blisko... Uderza nagle. Jak przedtem, tak i teraz... Mam nowego Robina by nad nim czuwać.”
Zderzenie pocisku z wydmuszką. Poprzedni numer Batmana był po prostu doskonałą robotą. Świetnie, poważnie potraktowany materiał, o którym nie rozpisywałem się za bardzo. Cóż tu pisać, skoro wszystko trzyma się kupy. Interesująca, trzymająca do końca w napięciu opowieść, z „tą” aurą tajemnicy powodującą, że czerpiemy pełnymi garściami. Po prostu „musisz mieć”!
Jedynym plusem Batmana 9/1991 jest obecność Nightwinga i debiut Robina.
Tutaj wracamy do obecności „zła” w komiksach ze wstępu. Sam pomysł umieszczania dzieciaka w obliczu tych ludzkich (i nie tylko, jak pokazuje druga historia) potworności jest niedorzeczny. Wystawianie na niebezpieczeństwo chłopca, w starciu z np. Jokerem przyprawia dorosłego o palpitację serca. Bo rodzic patrzący na poczynania nastolatka, we własnym ujęciu swojego dziecka nie chce zaakceptować takiej lekkomyślności. Nie jest atutem jego wysportowanie i bystrość umysłu. Zabieg ten jest czynem karygodnym i narażającym pociechy na karkołomne wyzwania. Dzieciaki chłonące poczytne historyjki obrazkowe zapewne pragną być takim Robinem, czy też po sąsiedzku Buckym, towarzyszem Kapitana Ameryki z Marvel Comics. Jest to prawda, ale też gówno prawda. Genialny zabieg chwyta i mówi „no może Batmanem nie możesz jeszcze być, ale Robinem...”. Choć losy obu dzieciaków nie są może kolorowe, bo Jason zginął (czy na pewno?) i Bucky zginął (czy na pewno?), ale cóż to za przygoda. Czy nastolatki mają szansę z brutalną rzeczywistością? Może jest to jednak pomoc dla normalnego zmagania z okresem dojrzewania, buntu itp. Może jest to niezły, jeśli nie niezwykły wzór w tym trudnym mimo wszystko świecie? Nauka o tyle dobra, że pokazująca, iż młody człowiek także mówi „złu”- nie!
Bardzo śliski temat wzbudzający skrajne opinie. Na tyle denerwujący temat, że kiedyś spowodował swędzenie w okolicach postrzegania i posądził duet o homoseksualizm, czy też pedofilię. O ile kiedyś wydawało się to odstraszające, bulwersujące, wkurzające i ośmieszające, o tyle czasy idą naprzód... Zło w wersji „light” przechodzi do lamusa i jawi nam się obecnie takim jakie jest. Z obdartą twarzą, wypruwającą wnętrzności i bezgraniczną ingerencją w życie bliźniego. Pisałem o szoku i kontrowersjach? Cóż, kiedyś coś co wydawało się atakiem teraz, samo sączone jest przez autorów jako naturalna forma ewolucji. Przykłady? Batgirl z DC, ślub homoseksualny w X-MEN z Marvela, czy też związek dwóch chłopaków z Young Avengers.
To tylko jeden z tematów, które można by podjąć przy okazji tego komiksu. Co denerwuje? Sam fakt, jak „gówniarz” przetrwał w tym obrzydliwym (szczególnie w przypadku Batmana) świecie. Jak sam „mistrz” zdecydował się na takie ryzyko, w obliczu śmierci poprzedniego podopiecznego, bo te pseudo argumenty są śmieszne. Alfred? Ten poważny jegomość z uśmiechem podjudzającym mentora... Co jeszcze? To co podaje wielu sceptyków około komiksowych. Jak to możliwe, że Clark Kent zdejmuje okulary i czochra włosy by stać się Supermanem, a nikt go nie poznaje, nawet najbliżsi? Analogicznie. Jak to możliwe, że szczylek odkrył tajemnicę, a pozostali – nie! Często przymyka się oczy na te oczywistości, ale tutaj po prostu nie można, razi jak diabli. Potężna rozterka na gruncie emocjonalnym przechodzi „ot, tak sobie”. Koszmar prześladujący Mrocznego Rycerza, spychający go na drogę szaleństwa chowa się w głębi potrzeb zapotrzebowania czytelników. Powiadają, że są fakty, których nie powinno się łamać. Kontr działanie zamierzchłym decyzjom nie zawsze wychodzi na dobre. Być może to kwestia gustu? No wiecie, zmartwychwstania Jean Grey, pojawienie się Winter Soldiera (Bucky Rogers) nie zawsze cieszą. Jeśli pogrzebiecie bliżej tematu, co powiecie na postać Red Hooda? Zapomniałbym (nic dziwnego) o głównym wrogu opowieści. Two Face przedstawiony jest jako pierwszy lepszy zbir z ulicy. Owszem, zasypał Batmana i Nightwinga, ale w niewiadomy wszystkim sposób, a jego upadek jest co najmniej żałosny. Jak na pierwszą ligę to nawet gorzej. Nieodparcie kopie w nas usilne wepchanie nowego Robina w bardzo debilny, schematyczny, oczywisty sposób.
Teraz najlepsze. Jeżeli ta historia nie urwała mi pisanek, to po kawalkadzie krytyki stwierdzam, że bardzo polubiłem postać Tima. Oczywiście sympatia narodziła się ze śledzenia dalszych przygód Robina. Początki nie zawsze są łatwe, a rodzi się w bólu. Podoba się to, lub nie - pan Drake dotrwał do czasów obecnych.
„Kamienny zabójca” powoduje powolny odruch kiwania głową, wskazujący na politowanie. Omijać szerokim łukiem. Wystarczy na jego temat.
Komiks dostaje 2,5 ze względu na „osobistości” i rangę wydarzenia. Wyłącznie dla koneserów.
Po długiej przerwie nadszedł czas by zaznajomić wszystkich (lub przypomnieć niektórym) z kolejnym numerem Batmana. Jak to bywa, można by stwierdzić „o tym numerze powiedziano już wszystko”, bowiem jest to jedna z ciekawszych historii o nietoperzowatym mścicielu. Głównym antagonistą w historii „Mroczny rycerz mrocznego miasta” jest Riddler. Jeśli jednak myślicie o postaci wykreowanej przez Jima Careya, wsadźcie sobie gdzieś wyobrażenia groteskwego „Pana Zagadki”. Kolorowa , fantastyczna opowieść z „Batman Forrever” jest co najmniej odległą wariacją w stosunku do ponurej, noir historii z życia Batmana.
Batman 8/1991 "Mroczny Rycerz Mrocznego Miasta"
Scenariusz: Peter Milligan
Rysunki: Kieron Dwyer
Witają nas okolice Gotham w roku 1764. Przewodnikiem po odległej przeszłości jest Jakub Stockman, a właściwie jego pamiętnik opisujący odrażające knowania nieszczęsnego akolity i jego towarzyszy. Demonologia, satanizm, okultyzm towarzyszą nam w tej mrocznej wycieczce do przeszłości we wspomnieniach wyznawanych w roku pańskim 1793.
W zatęchłej piwnicy, Jakub Stockman z pięcioma towarzyszami przygotowywali się do plugawej „Ceremonii Nietoperza-Wampira”. Użyto zaklęcia wzywającego demona o imieniu Barbathos. Zaklęcia do, którego potrzebna była ofiara... ludzka ofiara. Jeśli wśród czytelników przebywa osoba znająca nieco rys historii, to postacią wprowadzającą ofiarę do świątyni był Thomas Jefferson „osoba znacząca w wielkim świecie polityki”. Oczy odzianej jedynie w płaszcz kobiety były niewidzące, okrągłe, jakby utkwione w pustce, jak dwa ślepe księżyce. Wszystko to za sprawą otępiającego napoju. Dziewczyna, ludzki Wampir przeszła przepisowe stopnie wtajemniczenia, potrzebne do spełnienia ofiary umożliwiającej przejęcie władzy nad demonem. Wszystko było gotowe: „czarny ołtarz”, ofiara i sztylet wzniesiony nad nią, a dzierżony przez Stockmana.
Jednak tej nocy, jak każdej nocy, mroczny cień przemyka ponad dachami Gotham. Na wezwanie Jima Gordona przybywa Mroczny rycerz. Pod umówionym szyfrem „Edyp” kryje się Riddler, paradoksalnie nienawidzący własnej matki. Oprócz informacji zdradzającej tożsamość przestępcy, dowiadujemy się, że o północy na dachu komisariatu ma przebywać „Wisielec”. Batman wyczuwa, że poza nim samym i komisarzem ktoś towarzyszy im na dachu. Orientalnie wyglądająca kobieta wspina się po gzymsie. Jej słowa pozornie nie mają żadnego sensu.”Moich liści nikt nie porusza... za dnia pełno we mnie robactwa. Wiele słów i śmiertelna cisza. Moich liści nikt nie porusza... za dnia pełno we mnie robactwa. Wiele słów i śmiertelna cisza”. Kobieta nie reaguje na zaczepki: „Batman? Potrafię latać... Widzisz?” po czym rzuca się z dachu. Nadludzki wysiłek, połączony ze stalową linką sprawia tylko, że tajemnicza dziewczyna wpada przez okno do restauracji.
Tymczasem Riddler przetrzymuje dwóch ludzi w bibliotece uniwersyteckiej. Jeden na szubienicy oczekuje na najdrobniejszy kaprys mistrza zagadek. Drugi nie ma szczęścia i pada na ziemię z kulką w głowie. Liście jak strony, robak jak mól książkowy, cisza to wszystko może wiązać się tylko z jednym, więc Batman jest na tropie...
Tymczasem w dalekiej przeszłości Thomas nie wytrzymuje napięcia i powstrzymuje Stockmana przed dopełnieniem rytuału. Ofiara jest faktem, a nie symbolicznym znakiem, pseudo-wariacją. Przebudzony demon nieubłaganie nadchodzi. Wśród paniki uciekających wtajemniczonych mężczyzn pojawia się mroczny cień, łudząco przypominający nam współczesnym nietoperza.
Obecnie widzimy Riddlera, który trzyma nogę na stosie książek Na jej szczycie balansuje ofiara z pętlą zawiniętą wokół szyi. Jeden ruch i śmierć jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Batman usiłuje przeciąć linę, czy jednak na czas? Konieczne jest usta-usta, które umożliwia ucieczkę mordercy.
W szpitalu detektyw otrzymuje niepokojącą wiadomość. Porwano cztery niemowlęta. Na miejscu zbrodni została kaseta zaadresowana na „Wisielca”. Nagranie mówi: „Jestem bankiem bez pieniędzy, ale mam wszystkie inne...”. Pod bankiem krwi czekają podejrzane typki. Czeka ich niestety bliskie spotkanie z nogami, łokciem, głową i na finiszu, ze ścianą. Riddler siedzi na regale magazynującym krew, w ręku trzyma zawiniątko, becik z dzieckiem. Kiedy Batman prosi o oddanie niwinnej ofiary, Riddler ciska kocykiem o ziemię. Nietoperz chwyta dziecko i przestępcę. Kiedy spogląda na uratowane życie, to okazuje się być kukłą, która eksploduje mu prosto w twarz. Lalka wypełniona krwią oblewa zaskoczonego łowcę. Wściekły Batman wskakuje do Batmobilu i rusza w pościg. Niestety na drodze leży bobas. Hamulec.
Pisk opon.
Blokada kół.
Samochód zatrzymuje się. Ustaje też oddech kierowcy. Dziecko. Asfalt. Koła.
Myśli przerywa płacz. Cudowny płacz przywracający zmysły do życia. Dziecko trzyma w rączkach kartę z wisielcem. Na odwrocie widnieje kolejna zagadka, od porywacza trzymającego pozostałą trójkę dzieci. „I już jesteś w domu. Szukaj, rzadziej się szuka, niż znajduje” mówi cytat z poematu Byrona. Błyskotliwy umysł Alfreda wskazuje rozwiązanie, którym jest Cmentarz Wojskowy Gotham.
Ponura sylwetka Człowieka-Nietoperza przemieszcza się po równie przygnębiającej scenerii cmentarza. Tuz za ciemnym płaszczem, z wilgotnej gleby wyłania się gnijąca ręka. Rozkładające się ciało powstaje z grobu. Truposz nie jest osamotniony w swoim powstaniu z martwych. Jego uroczy towarzysze dołączają do ataku na Batmana, z którym tworzą kompozycje przywodzącą na myśl taniec, odrażające „dance macabre”. Cała sytuacja obserwowana jest przez organizatora zagadkowej imprezy. Nawet towarzysze Riddlera zaniepokojeni są obłąkanym zachowaniem szefa. Trupy okazują się być mechanicznymi kukłami, jednak jednak z nich podejrzanie stęka przy uderzeniu. Kiedy Batman próbuje pochwycić podejrzanego truposza, ten wybucha mu prosto w twarz. Pan Zagadka zabija nawet swoich, a wszystko to, od momentu odnalezienia starej księgi. „Współpracownicy” są przerażeni obłąkanym zachowaniem Edwarda, przy którym nawet joker zaczyna się wydawać sensownym facetem. Spór gangstera z podwładnymi przerywa atak Batmana. Desperacki krok powoduje, że śmierć ociera się o superbohatera. Z opresji ratuje go.... Riddler? Tak. Przestępca skręca kierownicą rozpędzonej miniciężarówki. Cóż... jeśli jeszcze nie dosięgnął Was obłęd, śledźcie dalej tą nieprawdopodobną historię!
Pod jednym z nagrobków leży kolejny malec. Na płycie odczytujemy następną zagadkę. „Malec będzie znaleziony tam gdzie... dwudziesty piąty zastrzelony”.
We wspomnieniach z 1793 czytam co następuje... Wielki skrzydlaty stwór pochłonął spanikowanych okultystów, a niedoszła ofiar zaczęła odzyskiwać przytomność. Kiedy napój przestał działać, wzrok dziewczyny wyrażał tylko przerażenie. Dżentelmeni w pośpiechu opuścili świątynię, piwnicę pozostawiając niewinną towarzyszkę. Na pastwę demona zostawili dziewczę/wampira zabijając jedyną drogę ucieczki deskami. Mroczni desperaci rozeszli się w różne strony. Jeden do Kanady, inny zginął nad Saratogą, jeszcze inny popełnił samobójstwo, Jefferson poświęcił się polityce o reszcie słuch zaginął. Miejsce mrocznego obrzędu pokryły kolejne warstwy miasta Gotham.
Bruce Wayne rozmyśla nad pozostawioną zagadką. Jego dochodzenie pochłaniają senne majaki. Jawa miesza się ze wspomnieniami i z koszmarami nękającymi posępnego bohatera. Bruce lawiruje wśród wspomnień dotyczących morderstwa swoich rodziców na ulicy McKinleya, dwudziestego piątego prezydenta Stanów zjednoczonych, także zastrzelonego, co zaczyna budzić wątpliwości – czyżby przypadek?
Przestępcza szajka także nie próżnuje. Przygotowują kolejny krok, którego zwieńczeniem ma być śmierć nietoperza. Co jednak mają wspólnego ze sobą piłeczki do ping ponga, miotacz ognia, dzieci i szczeniaki? Cóż... szczeniaki odjęły rękę jednemu ze zbirów...
Gościem jednej z knajpek jest nasz poszukiwacz, którego rozpoznanie przerywa ciężarówka rozbijająca szybę. Z wnętrza wyskakują dwa rozwścieczone psy. Atakują wszystko na swojej drodze. Z pierwszym idzie łatwo, jednak drugi z zaskoczenia wskakuje na Batmana. Pomoc przychodzi niespodziewanie. Ktoś podaje srebrny sztylet, który po chwili zatopiony jest w ciele oszalałego stwora. Ciepła krew spływa po rękawicach. Podejrzany barman wykorzystuje zamieszanie i ucieka. . Batman natychmiast wskakuje do odjeżdżającej ciężarówki, która niestety jest zdalnie sterowana. Głos w głośnikach podpowiada by udać się na zbieg ulic Hamiltona i Wrighta. Samochód pędzi, a głos mówi o kolejnym dziecku, które coś wzięło do buzi. Batman walczy z autem i niepokojem, a głos Riddlera wspomina o małej piłeczce, która utknęła w gardle niemowlaka. Auto zatrzymuje się tuż przy studzience kanalizacyjnej. W kanałach rozbłyska oślepiające światło. Opryszkowie atakują Batmana, który szybko wyswobadza się z zastawionej pułapki. Przy białym łóżeczku stoi bezwzględnym Riddler, wskazujący siniejące dziecko. Nie pomaga klepanie w kark, droga do szpitala zbyt daleka, pozostaje jedno – tracheotomia, nacięcie głównej drogi oddechowej. Ostry nóż błyska w ciemnościach.
Dziecko trafia do szpitala, gdzie lekarze walczą o jego życie. Do pieluchy przyczepiono następna wskazówkę. Batman analizuje wszystkie wskazówki prowadzące do terenów cyrkowych Cooneya, gabinetu luster, a na końcu na Skwer Stockmana w starej części Gotham.
Wspomnienia Jakuba Stockmana pokazują nam targanego wyrzutami sumienia starca. Myśli o pozostawionej na pastwę potwora kobiecie. Drżenie przywołujące wizje drapiącej bezsilnie, krwawiącymi palcami o zamknięta klapę . Nieusłyszane krzyki i powolna, bezlitosna śmierć głodowa.
Batman w gabinecie krzywych luster napotyka na swej drodze kozła. Po chwili pojawia się zbir z miotaczem ognia. Ponawiane ataki zmuszają Gacka do ciągłych skoków. Musi tańczyć jak mu Riddler zagra. Wszystko kończy się bardzo szybko, a nagrodą za występ jest przestraszony maluch.
Ostatni etap intrygi prowadzi nas na Skwer Stockmana, a pałeczkę narratora przejmuje samo miasto Gotham. Dwóch łotrów pewnie poniosłoby sromotną klęskę gdyby nie spróchniały strop. Kiedy krucjatę zakończyć ma śmiertelny finał, na scenę wkracza Riddler strzelający do jednego ze swoich ludzi. Batman to jego as atutowy – człowiek-nietoperz.
Batman jest spętany i słucha wyjaśnień swojego oprawcy, który natknął się na dziennik Stockmana. Riddler chce odtworzyć mroczny rytuał, a w roli ofiary, której szkielet spoczywa obok ma wystąpić główny bohater opowieści. Okazuje się, że każda zagadka miała na celu przywołać stopnie wtajemniczenia zamordowanej dziewczyny. Tak po kolei: usta-usta to pocałunek powieszonego, wydarzenia z banku to kąpiel w ludzkiej krwi, następnie dance macabre na cmentarzu wojskowym ze sztucznymi umarlakami, zabicie dzikiego psa srebrnym sztyletem, poderżnięcie gardła nieochrzczonemu dziecku, czyli konieczna tracheotomia i sabatowy taniec przed diabłem, w zastępstwie przed rogatym kozłem za pomocą miotacza ognia. Teraz pozostało jedno – spełnienie ofiary. Niespodziewanie osoby dramatu słyszą głos, głos samego Gotham, którego rycerz ma zostać zamordowany. Strach miesza zmysły. Nie wiadomo czy głos jest mistycznym głosem miasta, czy też demona. Strop zaczyna się walić, Riddler ucieka i podpala budynek. Obrazy teraźniejszości i przeszłości przeplatają się ze sobą. Głos przekazuje wiedzę - demonem było stworzenie, którego szczątki przypominają dużych rozmiarów nietoperza. Jawa miesza się ze snem. Batman, ofiara, mężczyzna-nietoperz uwięziony z żywą ofiarą z przeszłości, dziewczyną nietoperz, nie widzi szansy na ratunek. Brat i siostra w oczekiwaniu na śmierć w płomieniach. Nagle drzwi się uchylają, na ratunek przybył Alfred. Bruce owija Dominikę (tak na imię ma młoda kobieta) w płaszcz i wybiega z budynku. Na zewnątrz chce przedstawić ją lokajowi, jednak kiedy odwija płaszcz okazuje się, że trzyma w swych objęciach szkielet. Szczątki chowa w krypcie rodu Wayne, obok rodziców, jako swoją siostrę. W jego głowie wciąż rozbrzmiewają słowa miasta, czy też demona „Czekałem na człowieka, który ułoży zagadkę i na nietoperza, który ją rozwiąże. Dałem mu życie, by wyzwolił mnie.” Czy Batman jest tworem nieszczęśliwego zbiegu wypadków, czy też tworem nocy, demona, miasta łaknącego obrońcy i wyzwoliciela?
Komiks jest bardzo dobry. Wychodzi poza ramy zwykłej nawalanki między osobami historii. Ciekawe umiejscowienie Batmana w mrocznej, najbardziej pasującej mu opowieści. Świetna rola samego Gotham jako miasta żyjącego, miasta z duszą, a nawet może demona. Świetne , klimatyczne rysunki. Jeśli ktoś miałby ochotę zapoznać się ze starszymi komiksami to ten numer obok „Zabójczego żartu” jest w ścisłej czołówce.
Komiks w pełni zasługuje na całą 5tkę.
Witam ponownie w świecie gackowatego pogromcy nieprawości.Tym razem do Gotham przybywa egzotyczny gość z morderczymi zamiarami, a wszystko za sprawą ludzkiej chciwości. W drugiej historii zapoznajemy się ze zgubnymi skutkami narkomanii, ale mowa tu nie o długotrwałym wyniszczającym procesie rozkładu ludzkiej osobowości, ale o totalnym odlocie, który zmienia zwykłego gościa w chodzącą bombę zegarową. Mówicie - kolejne edukacyjne historyjki z morałem? Nie do końca... Jest coś świeżego w tych opowiadaniach i innego od dotychczasowych przygód Batmana. Może być też tak, że po prostu spodobał mi się Aborygen i "Ekstaza" główni przeciwnicy Nietoperza w siódmym już numerze z 1991 roku.
Batman 7/1991 "Aborygen!" "Ekstaza"
Scenariusz: Alan Grant, John Wagner
Rysunki: Norm Breyfogle
Historię "Aborygen" otwiera nam rysunek rodem z australijskich jaskiń. Ujrzeć Batmana w takiej prymitywnej formie naskalnej nie może pozostawić nas bez ironicznego uśmieszku. Jednak tekst narratora mówi o zemście na ulicach Gotham, co powoduje, że kłopoty czujemy z daleka niczym na widok chmury burzowej. Autorem ilustracji jest Aborygen Umbaluru, który wspierany przez Matkę-Ziemię(oczywiście chodzi o Australię, a nie spersyfikowanego złoczyńcę z DC) ma dokonać okrutnego odwetu. Czy to Batman ma być obiektem agresji ze strony zabójczego duetu? Dalszy ciąg rysunku objawia nam fakty istnienia innego celu. W otyłego mężczyznę ubranego w garnitur, wbite są dzidy. Batman zaś to postać drugoplanowa, niczym Anioł Stróż zawieszony nad miastem.
Jeśli już mowa o naszym ulubieńcu, to właśnie jest w trakcie rozbijania transakcji narkotykowej. Chwila moment i wierny Alfred podjeżdża Batmobilem z świeżo wyprasowanym garniturem. Potem dzieje się coś dziwnego, naiwnego w swojej lekkości działania. Batmobil zajeżdża w okolice budynku Rollo Tower by wypuścić ogarniętego Bruce'a Wayne'a. "Szybko, żeby nikt pana nie zobaczył." pogania zaprzyjaźniony lokaj. Jeśli ktoś kiedyś zastanawiał się jak Batman może tak szybko przebrać się przebywając np. na przyjęciu, to ten numer daje odpowiedź. Otóż maska, która jak wiecie połączona jest z peleryną elegancko składa się w kosteczkę i ląduje w wewnętrznej kieszeni smokingu. Bruce przybywa na wystawę sztuki, która oczywiście połączona jest z charytatywnym celem. Rollo, którego tusza wskazuje potencjalny cel z początku historii prezentuje Kość Potęgi przywiezioną z Australii. W momencie opowieści o jej rzekomych magicznych właściwościach, doznaje zawrotów głowy.
Tymczasem uzbrojony Umbaluru przybywa pod siłownię, wewnątrz której trzech dowcipnisiów miło spędza czas na opowiadaniu kawałów. Najpierw słyszą dziwny dźwięk przywodzący na myśl mitologicznego potwora zwanego bunyips. Zaraz potem w drzwiach staje Aborygen. Dzida, bumerang, kamienny młotek i siła mięśni czarnoskórego szybko rozbijają trójkę mężczyzn. Przesłuchanie zdradza, że mściciel przybył po świętą kość, a głównym winowajcą jest Kerry Rollo. Na razie, za pogwałcenie świętego miejsca odpowiedziały pionki.
Wracamy na wystawę charytatywną. Rollo najwyraźniej doszedł już do siebie, bowiem w błysku fleszy wręcza naszemu filantropowi czek na 50 tysięcy dolarów, aby wesprzeć potrzebujące dzieciaki. Na tym przyjęcie kończy się dla Bruce'a, przyszedł czas na nocnego strażnika. Jednak i on ma swoje lęki, z drżeniem chowa złożony w kostkę smoking obok kosza na śmieci. Gorący oddech Alfreda będzie prześladował jego kark przez cały okres polowania. Ulica wezwała Batmana na czas, o czym świadczą radiowozy podążające na miejsce zbrodni. Nie jesteście chyba zdziwieni, że chodzi o znajomą siłownię. Skutki działania Aborygena to dwóch nieprzytomnych i jeden zabity. Na piersi denata widnieje dziura i odcisnięta krwawa dłoń. W tym miejscu wychodzi doświadczenie najlepszego na świecie detektywa. Szybko rozpoznaje robotę Aborygena i prawdopodobne powiązanie z panem Rollo.
Batman kieruje swoje kroki do zamkniętego już Rollo Tower, podobnie jak Umbaluru wspierany deszczem przez Ducha Pogody. Podczas gdy sam właściciel ogląda najbardziej interesujący nas okaz kolekcji, mściciel likwiduje jego ochronę. Ciemnoskóry chce odzyskać własność swojego ludu i odebrać zapłatę jakiej domaga się Matka Ziemia i nic go nie jest w stanie przekupić, a w szczególności łajno białych, którym są pieniądze. Kiedy kamienny młot szykuje się do ostatecznego ciosu pojawia się Nocny Duch. Jasnym jest, że panowie nie dojdą do porozumienia, a więc szybko przechodzą do konkretnego nawalania. Białowłosy tubylec okazuje się być twardszym niz wygląda. Do bijatyki dołącza Rollo, który z przyczajki uderza upuszczonym w szamotaninie młotkiem. Batman powstrzymuje porywczego bogacza. Nadchodzi czas na wyjaśnienie wszystkich motywów wysłannika australijskiego ludu. Okazuje się, że Rollo jest nie tylko świętokradcą, ale też ma na sumieniu krew niewinnych ludzi. Batman sprzedaje gadkę o przestępstwie i odpowiedzialności karnej, dorzucając do jednego kotła zemstę Aborygena co jak się domyślacie nie wywołuje pozytywnej reakcji. Umbaluru wypomina mierną sprawiedliwość białych, po czym chwyta Rollo za gardło i wyskakuje z wieżowca przez okno. Wzywając Matkę-Ziemię, pikuje w dół razem ze znienawidzonym wrogiem. Następuje bardzo głośne i czerwone SPLATT.
Batman sprawdza szczątki na chodniku, ale nie jest pewien czy pod krwawą masą cielska znajduje się czarnoskóry przeciwnik. Wtedy wzrok pada na zwisającą linę. My natomiast widzimy zakrwawioną dłoń, ciskającą cegłówkę w wystawę z napisem "Australia". Kiedy Nocny Duch dociera na miejsce widzi zmieniony napis na reklamie napisany własną krwią. Aborygen uciekł nie ponosząc konsekwencji za własne zbrodnie. Bruce wie, że musi ścigać dalej /UWAGA/ bo jest Batmanem...
Czas na szaloną jazdę po ekstazie. Ah te ciekawe uliczki Gotham, nie ma nic lepszego niż nocna przejażdżka. Okoliczne chłystki okupują latarnię, racząc się alkoholowymi trunkami. Ktoś wyraźnie ich nie lubi i namawia Eda by zacząć od nich. Zacząć? Ale co? Zaraz się dowiemy, bo na pewno nie pomaga fakt rozbicia butelki o spoiler czerwonego Porsche. Auto zawraca i kieruje się prosto w rozwydrzoną grupkę. Dwóch oprychów ma szczęście bo zostają uratowani przez patrolującego okolice Batmana. Samochód taranuje jedynie śmietniki. Przejdźmy jednak do jego wnętrza. W środku siedzi typowy "garniturek" jednak ma on swojego mrocznego towarzysza (jakby nazwał go bohater popularnego serialu Dexter). Głos ukazany jest nam czytelnikom w postaci czerwono białych oczu z brwiami, tuż nad głową Eda.
Batman robi krótkie rozpoznanie, a podjudzający głos podsuwa kierowcy gotowe odpowiedzi. Nieostrożną jazdę miał spowodować niekontrolowany katar. Rewelacje spotykają się ze zdecydowanym sprzeciwem ulicznych bywalców. Głos podpowiada jedyne rozwiązanie, które zamknie usta rzezimieszkom. Ed wręcza kluczyki do swojego auta jako zadośćuczynienie. Batmanowe oczy rosną do przysłowiowych mangowych rozmiarów. Ed stwierdza, że i tak stracił dużo pracy i musi spieszyć się do pracy.
Kiedy chłopcy szaleją w aucie, na ulicy pojawia się kolejny szaleniec. Uzbrojony brzydal w prochowcu i pomiętym kapeluszu celuje w kierunku Porsche. Leci batarang, ale wbrew pozorom to nie starszy jegomość dostaje z łokcia w brzuch. Na Batmana aikido nie wystarcza i sytuacja szybko się odwraca.
"Jesteś gotów, Ed?" pytają wytrzeszczone oczy. Ed w jednej ręce trzyma walizkę wypełnioną dynamitem a w drugiej nadajnik z charakterystycznym czerwonym guziczkiem. Nie jest jednak przekonany czy nowi właściciele samochodu są na pewno narkomanami. Krótka wymiana zdań z wewnętrznym głosem kończy się detonacją eleganckiego wozu. To jest właśnie ekstaza.
Walka ustaje, przerwana niespodziewanym wybuchem. Z krótkiej rozmowy dotychczasowych przeciwników dowiadujemy się co nieco o rywalu Batmana. Jest nim prywatny detektyw Joe Potato. Opowiada o anonimowym telefonie z donosem na Eda Hallena. Urzędnik ten miał zakupić trzy bomby i użyć ich przeciwko handlarzom narkotyków. W zamian za powstrzymanie go bez udziału policji, Joe miał zgarnąć "dziesięć kawałków". Połowę miął dostać przed wykonaniem zadania. Połową okazało się być przecięte na pół dziesięć tysięcy. Z namiarami na numery Porsche Potato udał się na poszukiwanie bombiarza. Sam dzwoniący brzmiał na zmęczonego i bełkotał coś o ekstazie. Na miejscu zjawia się policja, Batman znika, a Joe Potato wydziera się, że ta sprawa należała do niego.
Tymczasem Ed wiedziony przez towarzysza dociera do klubu znanego gangstera Brzuchomówcy. Wysadza go w powietrze, na szczęście nie raniąc nikogo. Lokal był zamknięty od pewnego czasu. Daje to jednak znak Batmanowi by przyspieszył poszukiwania, bo następnym razem może dojść do tragedii. By uzyskać pomoc dzwoni do Alfreda, który znajduje informację na temat pracy Eda Hallena. Okazuje się, że morderca pracuje na giełdzie. Podążającego do celu Batmana zauważa Potato i natychmiast rozpoczyna pościg.
Koledzy z pracy Eda to rozrywkowe chłopaki i z troską podchodzą do kumpla, proponując mu podwojenie dawki ekstazy. Czerwone oczka goreją w myślach maniakalnego giełdowca. Jeden za drugim detektywi podążają do miejsca obrotu szmalem i dragami. Ed z ładunkiem wybuchowym w ręce i detonatorem w drugiej zastrasza otoczenie. Batman jest bezradny, ale nadszedł czas na działanie pana Potato, który wpada w centrum zamieszania i żąda brakujących połówek dziesięciu tysięcy dolarów. Dochodzi do czegoś nieprawdopodobnego. To Ed nasłał detektywa na swojego mrocznego towarzysza, czyli w sumie siebie samego. Głos oskarża swojego nosiciela o zdradę.
Hallen wykrzykuje, że to czego doznaje to nie ekstaza, to piekło i głosy karzące uśmiercać innych. Jest na granicy wytrzymałości i od autodestrukcji dzielą go sekundy. Batman przy udziale Joe'go wypycha oszalałego narkomana za pancerne drzwi. Natychmiast dochodzi do eksplozji, po której niewiele zostaje do zbierania. Wina jednak nie spada całkowicie na Eda, oskarżenia spadają na dilerów rozprowadzających używki. Niestety Joe Potato pozostaje bez wynagrodzenia, bowiem jego połówki wyfrunęły w powietrze razem ze zleceniodawcą.
Komiks jest naprawdę niezły. Trzyma swój klimat i moralizm jest oparty na konkretnym trafnym przykładzie. Mimo całej sympatii nie mogę ocenić go wysoko. Sam nie wiem czy to perspektywa, echo historii, które nadejdą, powodują moją powściągliwość. Jest to na pewno fakt, że te przygody głowy nie urywają. Mimo dramatyzmu skutków używania ekstazy, nie mogę oprzeć się znajomemu wrażeniu, że czytam historię pisaną na zamówienie ku przestrodze czytelników. Na pewno nie będę Was zniechęcał do zapoznania się z tym epizodem przygód Batmana, ale niewiele stracicie jeśli takiej szansy nie będzie.
Australijsko-narkotykowy zestaw otrzymuje 3,5.
Czasami nasze oczekiwania są malutkie, czasami gdy coś nas pobudzi wzrastają do rangi ideału. Na okładce numeru 6/1991 widzimy Jokera. Pierwszy dreszcz i wspomnienie "Zabójczego żartu". Drugi dreszcz następuje kiedy czytamy podpis "Czyżby... znowu Joker?!!". Tak, tak... To czerwone, alarmowe światełko nie miga bezpodstawnie. Komiks składa się z dwóch odrębnych opowieści. W drugiej występuje Kobieta Kot, ale nie uwierzycie Człowiek Kot. Jeśli komuś wydaje się, że nie może być nic śmieszniejszego od atrakcyjnej kobitki w stroju dachowca (mówię o tym szarym stroju) to uwierzcie jej męski odpowiednik przebija swoją świetnością. Mamy plejadę gwiazd, czy zaspokoją one czytelniczy głód wywołany poprzednimi miernymi przeciwnikami?
Batman 6/1991 "Konflikt symboli" "Koty"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle, Steve Mitchell, Adrienne Roy
Wiecie co wkurza mnie najbardziej? Potencjał, który nie został wykorzystany. Czemu takie przewrotne hasło na okładce? Zamierzeniem autorów nie było wcale ukazanie kolejnego starcia Batmana i Jokera, chcieli osiągnąć coś, na co wskazuje tytuł "Konflikt symboli".
Zaczynamy historię od przemyśleń Batmana, który umiera z niepokoju, bo jego główny antagonista szaleje gdzieś na ulicach Gotham. Z odrętwienia wyrywa go krzyk dochodzący z budynku mianowanego szyldem, głoszącym "Casandra. Wróżby. Tarok.". Nie, to nie literówka. W wewnątrz zastaje dwie kobiety (wróżkę z pacyfką na szyi i jej klientkę) i napastnika. Chodzi o zwykły napad rabunkowy, który kończy się szybciej, niż zaczął. Klientka wychodzi niezadowolona, gdyż wróżba nie dotyczyła jej ulubionego lekarza, a nieprzytomnego już bandyty.
Kiedy wróżka proponuje w formie odwdzięczenia swoją pomoc, Batman pierwotnie odmawia, by wrócić po chwili. Oczywiście jego problemem jest odnalezienie "kogoś". Kartą, którą losuje nietoperz jest "LE MAT", błazen, angielski Joker. Wbrew pozorom, wyjaśnia wróżka, nie chodzi wyłącznie o śmiesznego jegomościa, ale kojarzy się ze staroperskim "zabić". Oczywiście autor wciska nam bajkę o potędze symboli. Batman - postrach ludzkiego zła, z wyboru. Przeciwstawny Joker - śmierć, którą się stał.
W tym momencie z pokoju wróżki cofamy się o trzy lata i lądujemy na wystawie dobroczynnej "Symbole przez wieki". Wśród bogatych zwiedzających jest również Bruce Wayne. Takiej gratki nie przepuścił Joker, który ze swoimi zbirami rozpoczął odbieranie życia. Bruce skacze za szafkę z eksponatem i wraca po krótkiej chwili w stroju nocnego bohatera. Do tej pory nie wiem jak mieści pelerynę pod garniturem. Nie wszystko idzie po myśli Batmana. Joker zwala ogromy totem na przerażonych zwiedzających. Batek własnym kosztem ratuje ludzi, tylko po to by wylądować pod wielkim ciężarem. Unieruchomiony nie może powstrzymać szaleńca przed podpaleniem budynku i zamknięciem wszystkich wewnątrz. Uwięzionych, przed spaleniem żywcem ocaliła determinacja i tytaniczny wysiłek Mrocznego Rycerza.
Jeszcze jedno odniesienie do tytułu odcinka jest kiedy Batman skacze do rozpędzonego samochodu, którym ucieka Joker. Do czego służy nietoperz, lub jego poszczególne części? Jest: pomocny w lotach, daje moc, przegania strachy, jest śmiercią, wiedzie na bój, a dalej to już chyba sam za bardzo się podniecił bo stwierdza "Ja, władca...NIETOPERZ!". W tym momencie nokautuje Jokera.
Wracamy do wróżbitki, która z niepokojem patrzy na przygłupi uśmiech, wędrującego myślami Batmana. Patrzą na dziwny zarys w "magicznej kuli". Casandra dostrzega tylko pierścień, lecz najlepszy detektyw świata wie, że jest to wąż pożerający własny ogon. Gdy Batman wyskakuje przez okno, wróżka wyjmuje kartę "LA JUSTICE". My w małej ramce na dole czytamy: "a więc... spotkamy się jeszcze z JOKEREM...?"
Łooooo... No sam nie wiem czy mam się już bać, czy przestać. Zaprzepaszczona szansa. Tyle znaczeń, symboliki itd. Można by załatwić kawał mrocznej opowieści, w której nie tylko sam J występuje jako ucieleśnienie śmierci, ale i sam B jest mrocznym krwiopijcom. Coś na zasadzie starcia symboli przedstawionych w Spider Manie, w którym ścierały się totemiczne fantasmagorie pająka i pumy. Można by pokazać starcie Batmana i Jokera, ich symboli na przestrzeni wieków. Pomysłów byłoby sporo. Niestety lądujemy w kolejnym przeciętniaku. Nie pomaga nawet sam Mr J, którego występ jest tak gościnny i powierzchowny, że po prostu mało istotny.
Numer mogłyby uratować "Koty", jednak nie liczcie na to. Historia jeszcze słabsza niż poprzednik. Tutaj znowuż zabrakło napięcia, mocnego dreszczyku i poczucia zagrożenia. Wreszcie zabrakło dochodzenia, badania poszlak, w zamian za to mamy czystą przypadkowość.
Batman ścigający w parku kieszonkowców natrafia na rozszarpane ciało. Tak naprawdę wpada na nie koziołkujący uciekinier. Rozerwane żebra, trup, krew - czyżby mroczna historia. Już wiecie, że nie. Niestety napięcie gaśnie już w kadrze pod spodem.
Na murze wokół rezydencji widnieje tabliczka "Wstęp wzbroniony". Z ciemności dochodzi głos "Wróć! Rasputin!". Wyłamane kraty w klatce zdradzają nam głównego podejrzanego. Zaginionego zwierzaka będzie szukał właściciel Thomas Blake, ale jako Człowiek Kot. Sami zobaczcie...
W parku pokopana dziennikarka pyta się Gordona, czy zbrodni mogła dokonać Catwoman... Selina oglądająca w domu wiadomości dostaje szału. W tzw międzyczasie widzimy parę kolesi łowiących bezdomne kociaki - oczywiście nielegalnie.
Podczas gdy Człowiek Nietoperz i Człowiek Kot przemierzają dachy Gotham, nie podejrzewający niczego włamywacz, natrafia w swojej ostatniej w życiu wyprawie, na głodnego tygrysa syberyjskiego. Obaj zamaskowani poszukiwacze ruszają na pomoc. Niestety dla złodzieja jest już za późno. Kiedy Batman jest bliski pokonania zwierzaka, Blake przecina linę i ogłusza przeciwnika swojego podopiecznego. Na tym jednak pojedynek się nie kończy. Człowiek chciał tylko wyrównać szanse na wygraną Rasputina. Przywiązuje Batmana za nogę do anteny i zabiera jego pas z gadżetami. Walka jest ostra, głównie ze względu na atrybuty tygrysa.
Na scenie pojawia się Catwoman, która zrzuca Człowiek Kota z dachu wprost na przejeżdżająca ciężarówkę z przewożonymi kotami. Łapacze widząc na dachu sylwetkę Seliny, krzyczą "Kot gigant" i odjeżdżają w pośpiechu. Selina zostawia walczących "chłopców", którzy kończą po chwili pojedynek wygraną nietoperza.
Kociarze mają kolejna niespodziankę po otworzeniu samochodu. Wypadają z niego rozwścieczone koty, a za nimi z ledwością wychodzi ich ludzki towarzysz. Handlarze miauczącym towarem uciekają w popłochu, obiecując zaprzestanie niecnego procederu.
Catwoman chwyta przygłupią dziennikarkę. Niszczy jej sprzęt, a samą panią z dziwnymi teoriami, przywiązuje do drzewa. Jak baleronik, głową w dół, na gałęzi.
Tygrys ląduje w zoo, Selina na kanapie, a Thomas Blake zyskuje status poszukiwanego.
Daję 2,5 tylko ze względu na występ ważnych postaci.
Batman. Dawno, dawno temu, kiedy po świecie chodziły dinozaury. Może troszkę bliżej naszych czasów. Kiedy Noe wchodził do arki. Jeszcze bliżej, lecz na tyle dawno, że zdążyło wiele się zmienić. Komiksy niosły ze sobą pewnego rodzaju przesłanie. Nie mam na myśli dzisiejszych wątków homoseksualnych wstawianych na siłę gdzie popadnie (w celu uświadomienia dzieci o różnych wariantach), ani wciskanie dzieciakom idoli-trupów(znana saga i laleczki MH, nie wspomnę o laleczkach voodoo w supermarketach). Bo też jest to przekaz, ale trzeba zastanowić się czy ma to smak, odpowiednią formę i sens. Przesłanie w komiksach można utożsamić z morałem bajkowym. O ile czytając ten komiks jako 11 latek, używałem tego "morału" jako argumentu na rzecz uzyskiwania funduszy na cel miesięcznych zakupów w kiosku, o tyle z czasem zauważam potrzebę mówienia o sprawach "niby oczywistych". Cóż z tego, że Batman, ten nocny mściciel funkcjonuje jako dobra wróżka na tle łopoczącej amerykańskiej flagi... Niby śmieszne i patetyczne, ale nawet z napompowanej historii możemy wyrwać myśl głęboką i potrzebną plastikowej kulturze.
Batman 5/1991 "Śmieci" "Demoni Ulicy"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle, Steve Mitchell, Adrienne Roy
Pierwszą historię "Śmieci" możemy rozpatrywać na dwóch płaszczyznach. Pierwsza dotyczy rozdmuchanego tematu ekologii. Kochani państwo, trzeba mocno umiejscowić się w punkcie naszego człowieczeństwa. Którego? Właśnie w tym rzecz. Musimy najpierw zdać sobie sprawę z owego punktu. Jest to o tyle ważne, o ile temat ekologii może przesłonić nam samą wartość fabuły. Tak na prawdę to wszystko bez sensu, ale takim miało może być...
Śmieci zalegają całe Gotham. Począwszy od wymiętoszonych gazet, koziołkujących wśród samochodów rozsiewających spaliny, po kawałki krwawych ochłapów, zalegających w mrocznych zakamarkach. Te ostatnie prowadzą nas do drugiego znaczenia wyżej wymienionego tytułu.
Śmieci Gotham to ludzie, którzy je zamieszkują. Kanalie, degeneraci, mordercy, bezdomni itp. Dosyć mocne zestawienie, ale takie wyrażenie pojawia się w wypracowaniu 8-klasisty, który pisze rozprawkę na temat ekologii.
Mike Dell, którego ojciec jest śmieciarzem w celu uwierzytelnienia swoich wypocin, zabiera się z ojcem do pracy. Przejażdżka z fachowcem ma być doskonałym zbieraniem materiałów. Tak też się dzieje. W komiksie jest masa narysowanych szczególików, które skutecznie ukierunkowują nasze myślenie. Widać to w pracy śmieciarzy, ale też w zwykłych scenkach, w których uczestniczy Bruce Wayne. Bruce umówił się na randkę z Vicky Vale (niezbyt udaną) odbywającą się restauracji położonej przy brudnych ulicach miasta Gotham. Widzimy sugestywnie unoszące się z rur wydechowych spaliny, rzucane niedopałki, pęknięte butelki, czy też gumy przyklejające się do podeszwy buta, należącego do bogacza.
Wspomniałem, że randka jest niezbyt udana. Pierwszym poślizgiem było spóźnienie dziennikarki. Potem Wayne'a rozpraszają widoki za oknem restauracji. Wpierw sztuczna głowa wyjęta przez śmieciarzy z kosza (oczywiście przyczajony nietoperz myślał, że to prawdziwa), następnie szarpanina po drugiej stronie ulicy. Nie było czasu ani na deser, ani na kawę... "Musimy się jeszcze kiedyś umówić. Zadzwoń.". Zostawmy zawiedzione serce naszego rycerza i wróćmy do szarpaniny.
Po drugiej stronie doszło do przepychanki między panem Dell, a śmieciarzami z konkurencyjnej firmy. Kruden właściciel "Krudco" postanowił przejąć teren sprzątania obstawiony do tej pory przez ojca Mike'a. Wszystko w klasycznym stylu, czyli "moi chłopcy wam wytłumaczą". Wobec realnego zagrożenia, Mike nie może wybrać się z ojcem na wysypisko śmieci. Ważny punkt w jego pracy miałby zostać ominięty? Nic z tego. Wbrew ojcu ukrywa się na samochodzie.
Tymczasem Batman odreagowuje nieudane zaloty i sprząta śmieci, które używają noży, łomów i innych rzeczy mogących sprawić krzywdę bliźniemu. Zauważa niepokojące ruchy wśród śmieciarzy (no bystre oko ma facet i domyślny jak diabli), "pożycza" śmieciarkę Krudco i podąża na wysypisko, do ostatecznego miejsca dramatu.
Na wysypisku czeka pan Kruden i jego zbiry. Z wyciągniętymi spluwami grożą ojcu chłopca. Kiedy ten wykpiwa ich straszenie, przechodzą do bardziej obrazowych argumentów i włączają młynek zgniatający śmieci. Wtedy, na swoje nieszczęście ujawnia się Mike. Jeden z zaskoczonych zbirów strzela do chłopca. Batman przybywa za późno. Dochodzi do bijatyki i kolejnego nieszczęśliwego wypadku. Batman broniąc się przed bandytą kopie go w tak niefortunny sposób, że ten wpada na Krudena. Szef Krudco zostaje wciągnięty przez młynek i charakterystyczne krwisto czerwone "KASKWULCH" pieczętuje jego los.
Ojciec tuli martwe dziecko w ramionach. Obok stoi bezradny Batman. Po wysypisku fruwają rozrzucone fragmenty wypracowania. Jedna z kartek:
"...to jak obcy świat..planeta śmieci... planeta śmierci... Nie można tak dłużej. Cały świat zmieni się w śmietnik! Musimy coś zrobić nim będzie za późno!"
"Demony ulicy" to pochylenie się nad zagrożeniami czyhającymi na młodych ludzi. Chodzi głównie o tych, którzy nie mają tak zwanego "dobrego startu materialnego". Kiedy połączone jest to z nieciekawą okolicą to efektem finalnym są niezbyt zdrowe zainteresowania. Na pozostawionych sobie samym nastolatków czekają gangi, werbujące nowych członków. Wyjątkiem nie są Demoni, którzy posyłają chłopców, choćby w celu kradzieży anten. Chłopcy chcąc pochwalić się zdobytym łupem podążają wprost do kryjówki starszych kolegów. Nie wiedzą, że ich niecny proceder obserwowany jest przez Batmana.
Mroczny Rycerz był już kiedyś w tej okolicy, jako młodziutki panicz Wayne. Widzimy to w żółto brązowych scenach retrospekcji. Porównuje swoje wychowanie, swoje szanse do nikczemnego losu dzieci z zdegenerowanych ulic.
Większa część gangu wyjechała z "dziupli". Chłopcy spodziewają się sporej gotówki, za kradziony sprzęt. Niestety. Zaproponowano im 30 "dolców" lub narkotyki warte 100$. Zdania są podzielone, bo chłopcy zdają sobie sprawę z ich szkodliwości, ale pada też pomysł odsprzedania z zyskiem.
Tymczasem obserwujący wszystko Bruce sięga pamięcią wstecz. Przemierza zaśmiecone ulice, które niewiele się zmieniły. Wtedy też byli dilerzy, żebracy i gangi. Wspomina takich właśnie ludzi. Dilera, kobietę, którą wspomógł finansowo, moment swojego hołdu dla rodziców (znany motyw składania róży w miejscu ich śmierci), oraz gang Demonów...
Nadszedł czas na działanie. Wpada przez świetlik w dachu i szybko rozprawia się z trójką zabijaków. Chłopcy uciekają. Na miejsce przybywa policja. Komisarz Gordon palący papierosa, wymądrza się na temat uzależnień. Jeden z gangsterów ostrzega, że cała wina spadnie na dzieciaków, które na pewno doniosły Batmanowi.
Bruce wraca we wspomnieniach do pierwszego starcia z Demonami. Starzy wyjadacze napuszczają na niego nowicjusza, którego nazywają Skorp. Gniew młodego Wayne'a daje o sobie znać. Osiąga krótkie zwycięstwo bo Skorp wspomagany jest przez resztę bandytów. Powalony dostaje ostre cięgi ze strony górującego teraz neofity.
Czasy obecne. Batman odnajduje chłopców i robi pogadankę na temat "uważajcie jesteście na celowniku gangu". Oczywiście butni nastolatkowie nie wierzą w taką zdradę kumpli. Batman rozmawia również z dyrektorem szkoły, który mówi o tragicznym stanie środowiska jego pracy i ludzi zamieszkujących okolicę.
We wspomnieniach widzimy jak panicz uratowany jest przez kobietę której wcześniej dał pieniądze. Przegania zbirów, daje monetę na telefon i mówi, żeby traktować to jako dar od dobrej wróżki. Alfred zabiera pobitego podopiecznego.
Dzisiaj Skorp jest już duży i dowodzi Demonami, którzy powrócili do kryjówki. Chłopcy zgodnie z zapowiedzią Batmana są przyjęci bardzo chłodno. Na ich szczęście swoje porachunki do wyrównania ma Bruce Wayne. Przestawia twarzyczkę szefowi gangu, rzecz jasna w swojej zamaskowanej postaci. Reszta nie ma ochoty na łomot, więc odjeżdżają w sobie wiadomym kierunku. Rycerz Człowiek Mroczny Nietoperz a teraz jeszcze wychowawca kieruje swoje rady do chłopców i mówi, ze jeśli się nie zmienią to kiedyś wylądują na miejscu Skorpa.
Na tym pomoc Batmana się nie kończy. Bruce finansuje naukę uczniów po zakończeniu szkoły średniej. Oczywiście klasa jest sceptycznie nastawiona, ale szansa pozostaje okazją do wykorzystania. Kiedy dyrektor szkoły pyta się o powody, Wayne odpowiada "Teraz moja kolej zagrać dobrą wróżkę". Ostatnia strona to uśmiechnięty Batman (w stylu ciapowatego uśmiechu Super Clarka) na tle łopoczącej amerykańskiej flagi.
Fajne, pouczające historyjki. Poruszają na serio interesujące tematy. Jednak zastanówmy się co chcemy ocenić. Jeśli przekaz, to duży plus. Jeśli mroczną, detektywistyczną historię o Batmanie to jest słabo. Kolejny tom gdzie zabrakło interesującej fabuły, lub ciekawie przedstawionego przeciwnika. Rysunek trzyma poziom, ale to wciąż za mało. Przepaść między kolejnym, a pierwszym odcinkiem powiększa się. Przeszkadza jeszcze wizerunek Batmana, jako sympatycznego sąsiada, który może jest dosyć dziwny, ale za to pożyteczny. To pogada z policją, to ze starszą panią, dyrektorem szkoły itp.
Nie mogę dać więcej niż 3.
Co za bałagan na ulicach!!! Bydło, śmieci, wszyscy do wyrżnięcia. Nie mili państwo, nie zrobią tego! Dlaczego??? Ponieważ to większość z nich za to odpowiada. Siedzą bezpiecznie za swoimi biurkami, opasłe brzuchy z zielonych banknotów. Wiecie co bym z tym zrobił?? Wszystko w powietrze!!! Tak, nacisnąć czerwony guzik, albo spalić wszystko jak Neron. Nawet ten fałszywy stróż prawa, niejaki Batman. Wiecie co myślę? To na pewno kolejna kapitalistyczna świnia. Nadziany bawidamek, który za skórzaną maską kryje swoje seksualne wyuzdanie. Jeszcze lepiej. Poluje nocą za pieniądze podsuwane w wypchanych kopertach.
Jest jednak ktoś nowy, głos ludu wołającego na pustyni szarych ulic Gotham. Mówię wam...
ANARCH ZROBI PORZĄDEK!!!
Batman 4/1991 "Anarch w Gotham cz.1: Listy do redakcji" "Anarch w Gotham cz.2: Fakty o nietoperzach"
Scenariusz: Alan Grant
Rysunki: Norm Breyfogle, Steve Mitchell
„W odpowiedzi na listy do gazet pojawiła się nowa siła w Gotham City. Anarch zaatakował dziś w nocy. Ofiarą jest piosenkarz Johnny Vomit. Z tajnego źródła (na posterunku policji -kocham ten kraj), naszej redakcji udało się ustalić, że członek hałaśliwej kapeli trudnił się sprzedażą narkotyków. Na tropie był również stary wyjadacz długouchy nietoperz. Mili czytelnicy, Batman wskoczył między przeprowadzających transakcję. Zajęty obezwładnianiem przeciwników, nie zauważył wymykającego się Vomita. Ten z kolei wpadł na nowego mściciela, który prawie zabił narkomana i zostawił na ścianie wiadomość dla policji, oraz wycinek z gazety, w którym skarżono się na ekscesy w nocnym klubie. Czy policja nie może zająć się takimi sprawami? Nie!!! Musimy liczyć na przebierańców, którzy mogą się okazać gorsi, od tych, których ścigają!!! Pozdrawiam i do jutra.
Redaktor: Michael Ghost.”
„… i podążając tym tropem, odwiedziłam Dave'a Stanga. Jeśli spodziewaliście się gburowatego byczka, jesteście w błędzie. Stangiem okazała się być miła staruszka (dane dla wiadomości redakcji). Szanowna pani wymyśliła sobie twardo brzmiące pseudo i nękała miejscowe redakcje donosami. Nie uwierzycie kochani, ale ja nie byłam pierwszym gościem „pana Stanga”. Tuż przede mną wyfrunął Batman. Niestety zamaskowany...”
„Anarch ponownie zaatakował!!! Tym razem wszyscy mogliśmy zobaczyć jego działanie. W porannych wiadomościach odtworzono nagranie wysłane przez bojownika ludu. Kolejną osobą na liście mściciela okazał się szanowany obywatel Mr. Bates, który został oskarżony o zanieczyszczanie środowiska. Bates na naszych oczach tonął w kuble z trującymi odpadami. Anarch zagroził wrogom ludu...”
„... bo skoro przeciętna rodzina oglądała usiłowanie zabójstwa, to na pewno zrobił to Batman, który nie pozostanie obojętny na...”
„Zaledwie wczoraj opublikowano skargę na to, iż Bank stanie na gruncie miejskim przeznaczonym pod budowę domów dla bezdomnych, a już na odsłonięciu tablicy pojawiły się kłopoty. Wielkie „A” pokryło złote napisy. Pytanie. To znowu Anarch, czy jego naśladowcy? Trudno powiedzieć , ale ta hołota oblegała odsłonięcie...”
„... bo to nie koniec. Anarch używając buldożera rozpoczął zniszczenie terenu budowy. Wszyscy bezdomni ruszyli z pomocą swojemu obrońcy. Wtedy pojawił się Batman. Nie jestem pewien, ale gdy w czasie szamotaniny zerwał maskę Anarchowi, zamiast twarzy zobaczyłem białą plamę. Wspomniani wyżej sojusznicy powalili nietoperza, który szybko odpowiedział na...”
„Anarch pojmany z pomocą Batmana!!! Okazuje się, że za złotą maską ukrywał się...”
No właśnie. Przez cały komiks jesteśmy sprytnie oszukiwani. Oczywiście nie jest to intryga nie do rozwiązania, ale można się nabrać. Bo wszelkie poszlaki prowadzą nie do faktycznego podejrzanego. Miałem pewnego rodzaju trudności z tym odcinkiem i jego oceną. Ta historia może się podobać, szczególnie ze względu na tajemniczego antagonistę i wyjawienie jego tożsamości, ale tak naprawdę to przeciętna opowieść. Wydaje mi się, że dla kogoś kto czytał większość przygód z Pingwinami, Jokerami itp. znajdzie w niej miłą odskocznię. Trudność w opisaniu polegała także na tym, że nie chciałem wyjawiać faktycznego sprawcy, ale obiecuję, że to zrobię kiedy ponownie spotkamy Anarcha. Dla niecierpliwych niżej wyjaśnienie tajemnicy.
Spoiler! :
Pomiędzy wydarzenia związane z Anarchem i działaniem Batmana pokazywana jest rodzinka. np. W czasie wiadomości o topieniu Batesa rodzinka rozmawia o wydarzeniach w TV. Głównie chodzi o ojca i syna. Następnie pokazany jest chłopak w szkole. Chłopak raczej z tych co to zatopieni są w nauce. Później widzimy jego ojca w pracy, który w swoim kompie czyta notki o
Batmanie. Oczywiście widoczne wielkie "A". Przyłapany przez kolegę ściemnia i wykręca się od spotkania. Rozumiecie "nadgodziny". Facet wypytuje telefonicznie żonę o syna, który wyszedł na imprezę. Sam wpatrując się w znaczek anarchii mówi, że ma wiele do przemyślenia. Podejrzeń nabieramy gdy Batman zrywa maskę Anarchowi a pod spodem nie znajduje twarzy tylko białą plamę (prawdopodobnie styropianową atrapę głowy - teraz już wiecie). Na końcu Batman wpada do biura mężczyzny, który przyznaje się do bycia Anarchem. Oczywiście Gacek nie nabiera się i znajduje prawdziwego winowajcę za drzwiami, którym okazuje się być grzeczny chłopczyk. Batman troszkę go poobijał, nie wiedząc z kim ma do czynienia. Mimo omdlenia chłopak maluje znak Anarchii na pelerynie Batmana, co zostaje zauważone przez Gordona, który z wrażenia wypluwa fajkę(dobrze, że nie połyka).
Batmanie. Oczywiście widoczne wielkie "A". Przyłapany przez kolegę ściemnia i wykręca się od spotkania. Rozumiecie "nadgodziny". Facet wypytuje telefonicznie żonę o syna, który wyszedł na imprezę. Sam wpatrując się w znaczek anarchii mówi, że ma wiele do przemyślenia. Podejrzeń nabieramy gdy Batman zrywa maskę Anarchowi a pod spodem nie znajduje twarzy tylko białą plamę (prawdopodobnie styropianową atrapę głowy - teraz już wiecie). Na końcu Batman wpada do biura mężczyzny, który przyznaje się do bycia Anarchem. Oczywiście Gacek nie nabiera się i znajduje prawdziwego winowajcę za drzwiami, którym okazuje się być grzeczny chłopczyk. Batman troszkę go poobijał, nie wiedząc z kim ma do czynienia. Mimo omdlenia chłopak maluje znak Anarchii na pelerynie Batmana, co zostaje zauważone przez Gordona, który z wrażenia wypluwa fajkę(dobrze, że nie połyka).
Właściwa ocena to 3+.
On jest zawsze przede mną. To straszne. Każde moje zlecenie kończę z pustą kieszenią. Prywatny detektyw...dobre sobie. Najgorsze jest to, że dobrze wiem kim on jest. Dysponuję, większymi możliwościami itd. Nawet znam sekretną tożsamość nocnego mściciela. Mimo tego, on zawsze jest pierwszy. Nie inaczej było ze sprawą taśm przemocy.
Batman 3/1991 "Video - ohyda" "Prywatny pokaz"
Scenariusz: Alan Grant, John Wagner
Rysunki: Eduardo Barreto, Steve Mitchell
Wszystko zaczęło się od napadu na młodego chłopaka. Niby nic dziwnego, jeżeli chodzi o zaułki Gotham. Co tak zaciekawiło wszystkich dookoła? Całe zajście było nagrywane. Batman interweniował, ale kamerzysta zdołał uciec. Szybko okazało się, że napastnicy byli wynajęci a uciekinier najprawdopodobniej kręcił w celach zarobkowych. Popyt na przemoc? Moim zdaniem zamieszane w to mogły być tylko wyższe sfery.
Przechytrzyć samego mistrza mistyfikacji? Tak, udało mi się. Mogłem obserwować Waynea w jego kryjówce. W miejscu, w którym Batman zdejmuje maskę. Przyznaję się tym razem. Batman pierwszy zorientował się, że na nagraniu widać buty kamerzysty. Mało tego, spryciaż dostrzegł różnicę w budowie obuwia. Jeden obcas był specjalny, ortopedyczny.
Następnego dnia rozpocząłem rajd po sklepach szukając tych ze specjalnymi zamówieniami. W końcu mi się poszczęściło. Za parę dolców dostałem potrzebną mi informację. Jak się okazało ktoś już wcześniej zadawał takie same pytania. Podejrzewam mojego szpiczasto-uchego znajomego. Informacja doprowadziła mnie do sklepu video. Po wejściu zobaczyłem naszego playboya, który rozmawiał ze sprzedawcą. Przypuszczam, że nie tylko mi, buty wydały się być identycznymi z tymi, z nagrania.
Skoro „reżyser” stracił swój film, na pewno spróbuje nakręcić kolejny. Podczas gdy Wayne oglądał walki bokserskie młodzików, ja postanowiłem śledzić naszego sprzedawcę kaset video. Zaraz po wyjściu przywdział perukę i dokleił wąsy. Ja założyłem maskę i zielony garnitur i jako łysiejący przeciętniak ruszyłem alejką. Nie przypuszczałem, ze zostanę aktorem. Śledzony zniknął mi z oczu i na chwilę straciłem czujność. Usłyszałem „Ujęcie pierwsze” i dwóch drabów rzuciło się na mnie. Nie miałem szans. Nie miałbym ich, gdyby nie Batman. Poobijany udałem, że uciekam, ale schowałem się za rogiem. Dwóch, którzy mnie zaatakowali szybko padli na ziemię, a kamerzysta wpadł w łapy Batmana. Nie zdążyliśmy usłyszeć odpowiedzi bo zjawił się olbrzymi facet. Normalnie człowiek z górą mięśni. Wymamrotał coś czego nie zrozumiałem, ale kończyło się „Batman”. Krótka wymiana ciosów sprawiła, że to nietoperz leżał na deskach. Zwyrodnialec kręcił dalej, a ja stałem sparaliżowany. Nagle nadbiegło dwóch młodych chłopaków. Rzucili się na ratunek, ale niestety ulegli silnym ciosom gościa nazywanego Tonka. Chwila przerwy wystarczyła by Batman mógł złapać drugi oddech. Najpierw głowa kolosa zaliczyła bliskie spotkanie z latarnią, a potem całym ciałem rąbnął w ścianę. Kamerzysta uciekł, ale z przyczepionym nadajnikiem.
Batman odwiedził szpital, a ja zestrajałem się z podsłuchem w Bat-mobilu. Niedługo uzyskaliśmy informację, iż nabywcą jest tajemniczy Mr.S, do którego podążaliśmy jeden za drugim. Kaseta została przekazana w luksusowej dzielnicy. Batman przeszedł do samochodu operatora kamery, czekając cierpliwie na jego wyjście z budynku. Krótka pogawędka i jedna rybka wpadła. Sieć miała być jednak zastawiona na wieczornym pokazie.
Mr. S – czyli Sladek, na swoje show zaprosił bogaczy. Na przyjęciu pojawili się i topowi dziennikarze i szefowie cenionych firm, a także grupy interesów narkotykowych. Trafiła mi się fucha kelnera, ale znowu parę dolarów w plecy. Zawsze to mniej niż bilet, za który płacono po kilka tysięcy. Seans z Batmanem w roli głównej rozpoczął się. Przerwa nastąpiła bardzo szybko i odtwórca głównej roli wkroczył do akcji. Panika nic nie dała bo pojawiła się policja. Wszyscy zostali aresztowani.
Postanowiłem odwiedzić chłopaka, który ucierpiał na początku opowieści. Batman poszedł krok dalej i postanowił pokazać prawdziwe efekty tym, którzy przyszli na seans. Sladek zwietrzył okazję do ucieczki, jednak była to nieudana próba. Wizytacja zepsutych bogaczy zakończyła się przeprosinami. Myślałem, że się wyrzygam.
Historyjka z morałem, tylko zabrakło mi odniesienia do realnego świata. Bo zakończenie powinno być takie, że 3/4 bydlaków zostało wypuszczonych na wolność po wpłaceniu sporych kaucji. Opowieść zwraca naszą uwagę na częste potrzeby przemocy. Takie reality show, może raczej współczesna arena cyrków z okresu starożytnego Rzymu. Niestety we współczesnym świecie telewizja nie wystarcza, a może wręcz prowokuje. Co ciekawe, komiks zaczyna się w kinie, kiedy to chłopcy oglądają bajkę „Tom i Jerry”. Mysz i kot okładające się wzajemnie. Chłopak ma napisać pracę „Zbadaj podobieństwa i różnice pomiędzy przemocą w kreskówkach i w realnym świecie”. Chyba dostał dobrą ocenę, jak myślicie?
Temat przemocy i przenoszenia go z bajek, filmów, gier, komiksów, książek jest bardzo często poruszany przy okazji tragedii. Zdania są podzielone. Jedni bagatelizują a inni demonizują. Temat poruszony w komiksie Batman, którego najsłynniejszym wrogiem jest Joker. Taki paradoks. Przypomnijmy, że na premierze filmu „Batman. Mroczny rycerz powstaje” James Holmes zastrzelił 12 osób a 58 ranił. Miał powiedzieć „To ja jestem Jokerem”.To co? Mają wpływ, czy nie?
Ze względu na morał daję pół punktu wyżej od poprzednika - 3,5
Trzeba czasem mieć szczęście. Jak już pisałem przy okazji jednego z konkursów niezbyt często udawało mi się wygrywać. Tym razem było inaczej. Los sprawił, że udało się wyhaczyć bileciki na przelot do Gotham City. Za chwilę wsiadam do samolotu. Korzystając z chwili oddechu wysyłam Wam pozdrowienia.
Batman 2/91 "Śnieg i lód. Oda do pingwina" "Śnieg i lód. Ptak złej wróżby"
Dzień pierwszy.
Tratataata. Śmierdzące Gotham zaskakuje samymi nieprzewidzianymi wypadkami. W wielkich bólach udało mi się busem skierować do hotelu, ale niestety mój środek lokomocji właśnie się rozkraczył. Stoimy pod cmentarzem, który otoczony jest całą chmarą świecących na kolorowo radiowozów. Moja znajomość angielskiego jest mierna, ale z tego co zdołałem się dowiedzieć z lokalnej stacji radiowej, właśnie chowają jakiegoś przestępcę o pseudonimie Pingwin.
Hotel jest obskurny. Czego się spodziewałem po wygranej z płatków śniadaniowych? Przemilczę. Jest przynajmniej telewizor.
Nieeeeee! Telewizor jest, ale oglądać można tylko jeden program. GCTV NEWS. Po prostu rewelacja. Przez cały wieczór puszczają retransmisję z pogrzebu. Nawet już mnie nie śmieszy ten gościu przebrany za nietoperza. W pierwszej chwili myślałem, że to jakiś dziwny ksiądz, ale na zbliżeniu zauważyłem maskę, która rozwiała wszelkie wątpliwości. Śmieszna sprawa bo przerośnięty człowiek nietoperz narobił mnóstwo zamieszania otwierając wieko trumny. Prawdziwy ksiądz dostał szału i nawrzeszczał na intruza.
Dzień drugi.
Pierwsza część dnia minęła bardzo nudno i spokojnie, ale wieczór przypominał sceny rodem z horroru. Kiedy spacerowałem sobie po ulicach smętnego miasta trafiłem na dwóch cwaniaczków. Kiedy jeden z nich zaczął wymachiwać drewnianą pałką, wykonałem zwrot w boczną uliczkę i gnałem ile sił przed siebie. Efekt musiał być tylko jeden – zabłądziłem. Było już ciemno kiedy znalazłem się pod bramą znajomego cmentarza. Kiedy usłyszałem krzyki dochodzące zza grobów, mało nie dostałem zawału. Najgorsze nadeszło za chwilę. Dwóch mężczyzn wyszło nie wiadomo skąd niosąc, nieruchome ciało. Wtedy pobiegłem drugi raz, tego samego wieczoru. Po drodze minąłem dwóch cwaniaczków, którzy byli pakowani do radiowozu w asyście znajomej postaci w płaszczu. Nie pytajcie jak trafiłem do hotelu, bo nie pamiętam.
Dzień trzeci.
Rano kolejne wesołe wiadomości. Z więzienia uciekł przestępca nazywany Kadaver. Brawurowa ucieczka za pomocą helikoptera spowodowała śmierć jednego funkcjonariusza. Kolejne wiadomości dotyczyły odczytania testamentu Pingwina. Nie obyło się bez afery. Ogłoszeniu utworzenia Fundacji Pingwina towarzyszył nagły atak śniegu i lodu. Telewizja skomentowała to jako ostatni żart mistrza zbrodni. Boję się wyjść z hotelu, to miasto jest chore.
Dzień czwarty.
To, że jeszcze żyję jest naprawdę cudem. Niewinne imprezowanie mogłem przypłacić życiem. Podczas wieczornej eskapady po barach natrafiłem na starszego faceta, który podsłuchał moją rozmowę przez telefon i zagadał łamaną polszczyzną. Poprosił o pomoc w przeniesieniu kilku kartonów. Akcentem bardziej przypominał Niemca niż Amerykanina, nawet wąs miał taki jak Hitler. W kartonach były parasolki. Kiedy uporałem się z ostatnim, kazał mi poczekać na zewnątrz.Wtedy moim oczom ukazał się przerażający widok. Do domu dziadka wchodził nieboszczyk. Skąd wiedziałem, że to umarlak. Znałem tą twarz z telewizji, podobnie jak i jego kompana. Pingwin i Kadaver weszli do mieszkania staruszka w asyście dwóch drabów, którzy również wyglądali znajomo. Podszedłem pod drzwi, zza których dochodziły przyciszone głosy. Przez szparę dostrzegłem dwóch pomocników rozmawiających ze sobą. Mój angielski pozwolił mi usłyszeć tylko coś o ożywieniu i hipnozie. Wtedy oparłem się o szybę, która pękła z hukiem. Musiałem uciekać.
Dzień piąty.
Wracam do domu. Całe szczęście, że udało się załatwić wcześniejsze bilety. W programie „nagrody” było jeszcze zwiedzanie wystawy brylantów. Właśnie oglądam wiadomości na lotnisku. Doszło do kradzieży, w którą zamieszani byli znajomi bandyci. Pingwin i Kadaver zamordowali strażników i ukradli błyszczące kamienie. Następnie zaatakowali bank. Doszło chyba do kłótni o łup bowiem Kadaver został zabity przez wspólnika. Samego Pingwina powstrzymał zamaskowany człowiek, nazywany Batmanem.
Komiks jest przeciętny. Taka typowa opowiastka o napadzie na bank, który ma być niby zbrodnią doskonałą. Batman wpada na ślad głównego antybohatera po zostawionej wskazówce. Tą wskazówkę ofiarował w prezencie sam Pingwin „Gdzie radość ze zbrodni doskonałej jeśli nikt nie wie, że to ty”. Duży spadek po pierwszym numerze.
Trzy
Wyjątkowo jako premiera Batmana na blogu pojawia się tekst konkursowy z www.heroesmovies.pl
http://www.heroesmovies.pl/forum/showthread.php?tid=4252
1. Gdybyś miał/miała należeć do grona pomocników Mrocznego Rycerza, kim byłaby Twoja postać? (Postacie wymyślacie lub korzystacie z już istniejących)
Jakim pomocnikiem Batmana jestem? Jestem dokładnie sobą. Osobą wychowaną na komiksach z kultowego wydawnictwa TMS, obecnie jeden z użytkowników obchodzącego urodziny forum.
Trzy tygodnie temu podczas lektury jednego z komiksów zaobserwowałem dziwne zawirowania w postrzeganiu obrazków. Po tygodniu nie mogłem spokojnie przysiąść do zwyczajnej rozrywki. Telewizja, internet, książki stały się dla mnie obce. Cudem jak na nasze warunki okazał się szybki termin wizyty u okulisty. Nic z tego. Oczy mam ok. Trzeba było uruchomić trochę znajomości i w ciągu kilku dni, wyjętych z życia zaliczyłem większość badań. Poza psychologiem wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że nic mi nie dolega.
Z poczuciem beznadziei zasiadłem przed kompem i zamiast rozmytego, trzęsącego obrazu zauważyłem, ze wszystko wróciło do normy. Jupppii!!! Odpaliłem koncert Deep Purple z 1972 roku w Japonii, po czym wskoczyłem na Heroes Movies Forum. Liczba postów rozłożyła mnie na łopatki. Zamknąłem oczy i wybrałem temat na chybił trafił. Okazało się, że najbliższy czas spędzę na lekturze „Niesamowity komiks o Batmanie”. Powinienem się zorientować, że coś jest nie tak.
Od tej pory pomagam Batmanowi.
Wiem... Nic nie wytłumaczyłem. Tak sobie pomyślałem, że i tak nikt nie uwierzy.
Wszedłem w wątek i okazało się, że jest tylko jeden post. Autor był nieznany, a na środku widniał link do filmu, który natychmiast włączyłem. Wielki znaczek emblematu z nietoperzem rozbłysnął na złoto, a z głośników rozbrzmiał znajomy motyw (jak o tym teraz pomyślę, to nie zauważyłem, że koncert ucichł). Film był prezentacją poszczególnych kadrów komiksu. Strona po stronie pochłaniałem obrazki. Nagle obraz zafalował. „Nie znowu i nie teraz!” - pomyślałem. Obraz w komputerze zatrzymał się i zamiast kolejnego kadru zobaczyłem, że rysunek zaczął żyć. Widok na ciemną uliczkę Gotham zmieniał się. Wszystko wskazywało, że rysunkowe środowisko reaguje na moje zachowanie. Kręcenie głową spowodowało, że dokładnie rozejrzałem się po okolicy. Przystąpiłem do kolejnego badania terenu. Próbowałem podnosić rzeczy, dotykać ścian, ale na próżno. Hmmm...zostałem niemym obserwatorem.
Podążyłem ciemną alejką, która zaprowadziła mnie do opuszczonego gmachu z powybijanymi, jak zęby szczerbulca oknami. Cóż miałem do roboty? Ogromny budynek okazał się być fabryką słodyczy. Zewsząd otaczały mnie powyginane, zardzewiałe sprzęty. Mój rekonesans przerwały krzyki poprzedzane odgłosami uderzeń. Zakradłem się w miejsce, z którego dochodziły dźwięki. Gordon!!! Zobaczyłem prawdziwego, choć rysunkowego komisarza Gordona. Dwóch ludzi trzymało zakrwawionego policjanta, a trzeci wymierzał kolejne razy. Po chwili rozbłysły lampy, które oślepiły mnie dokumentnie. Usłyszałem coś, co zapamiętam do końca życia. Z początku nie wiedziałem co to było, ale poczułem na całej długości kręgosłupa, że to nieodzowny zwiastun śmierci. Makabryczny chichot mógł należeć tylko do demona. W pewnym sensie nie pomyliłem się. Na rdzawej balustradzie stał demon w ludzkiej skórze, choć nie do końca o ludzkim wyglądzie. Joker uśmiechał się krwawymi ustami spoglądając w moją stronę spod fioletowego kapelusza o szerokim rądzie. Poczułem, ze mój obiad wędruje, to w górę, to w dół szukając natychmiastowego ujścia. Nucąc wesołą piosenkę, koszmar podążał w moim kierunku. Stałem jak kołek nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Był tuż przede mną i kiedy myślałem, że coś powie, zażartuje lub choć usłyszę co mruczy tam pod nosem, on po prostu strzelił. Usłyszałem jak coś chlupnęło a następnie łupnęło o ziemię.
Żyję! Otworzyłem oczy tylko po to, by ukazał mi się Joker z dymiącą jeszcze spluwą. Wzrok skierowany miał na wysokość moich stóp. Już myślałem, że zwieracze nie wytrzymały, ale to nie byłem ja. Pomiędzy stopami spływała ciemnoczerwona rzeka wymieszana z szarą breją. Popołudniowy posiłek ponownie zrobił kurs kolejką, rodem z wesołego miasteczka. Zorientowawszy się, że najwyraźniej pozostaję w formie niematerialnej, a tym samym niewidocznej uciekłem z powiększającej się kałuży. Za mną, w świetle lamp stało sześciu skrępowanych policjantów. Siódmy z wielką dziurą w głowie leżał obok nich.
Morderca podszedł do ciała i bezceremonialnie zastukał o poszarpane krawędzie czaszkowej kości. Następnie zanurzył dwa palce w ranie i podszedł do reszty potencjalnych ofiar. „Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek...”. Na kogo wypadał „stoliczek”, temu stawiał znaczek „X” na czole. Potem następował strzał.
Nie wiedziałem co robić. Zacząłem szukać wyjścia z sytuacji, ale jako duch nie miałem wpływu na przebieg wydarzeń. Wtedy zobaczyłem jednego z klauno-podobnych popaprańców, który wychodził z pobliskiego pomieszczenia. Zajrzałem do środka. Wewnątrz stało jedynie biurko z komputerem. Hipnotyzujące światło spowodowało, że musiałem spojrzeć co widnieje na monitorze.
Okazało się, że wróciłem do swojego pokoju. Mokra koszula przywierała do pleców, a serce waliło jak oszalałe. Komputerowy głośnik, kobiecym głosem poprosił o login. Bez zastanowienia wpisałem w rubrykę „Duch”. Pulpit zafalował zmieniając całkowicie wygląd, a na środku wyskoczyło coś w rodzaju okna czatu. Natychmiast zaczepiła mnie osoba po drugiej stronie.
- Kim jesteś? Czego potrzebujesz?
- Jestem Mi... tzn Duch.
- Duch?
- Tak, tak będzie właściwie.
- Czego sobie życzysz i jak udało ci się z nami połączyć?
- Nie wiem z kim rozmawiam.
- Mnie możesz nazywać Robin.
- Robin? Jak Robin Hood?
- Raczej jak Batman i Robin.
- Haahaha. Bardzo śmieszne.
- Słuchaj. Nie wiem kim jesteś i jak udało cie włamać, ale niedługo wyśledzę skąd jesteś i gorąco pożałujesz. W najlepszym wypadku policja. W najgorszym papcio nietoperz.
- Dobra. Koniec rozmowy. Lepiej odpuść sobie tą stronę z Batmanem. Nie wiem jak to zrobili, ale oglądanie dziur po kulkach na żywo, nie należy do najprzyjemniejszych. Pewnie Gordona tez odpalili...
- Gordona?!! Odpalili?!!!
Na ekranie zamigotało kolejne okno. Głośnik zapowiedział: „Użytkownik Oracle zalogowany”.
- Robin, on jest nie do namierzenia!
- Powiedział coś o zabójstwie twojego ojca!
Wszystko to było w osobnym oknie. Rozmawiali jakby myśleli, że nie widzę co piszą, mało tego jakby wierzyli w to co piszą. Może to część tej strony, jakiejś chorej gry, albo coś w tym guście? Postanowiłem się dołączyć do konspiratorskiej wymiany na mój temat.
- Robin? Barbara?
- Eeeee....Jestem jak się tu dostałeś?
- On się zwrócił do mnie „Barbara” jakbyś nie zauważył!
- O faktycznie wyrwało mi się. Robin?
- Tak?
- Którym z kolei jesteś? Tim?
- Tim... Dużo o nas wiesz.
- Posłuchajcie. Powiedzmy, że wiem całkiem sporo. O wielkim długouchym nieobecnym także.
- Skąd?
- Nie ważne skąd (wszedłem w swoja rolę). Mam pilną informację. Gordon wraz z kilkoma policjantami jest zamknięty w opuszczonej fabryce słodyczy. Kilku z nich już nie żyje.
- W jakiej fabryce?
Ekran zafalował a ja ponownie pojawiłem się w ciemnym fabrycznym pomieszczeniu. Komputer zapakowany do kartonu, wynoszony był właśnie na zewnątrz. Powróciłem do miejsca kaźni. Na środku leżało już siedem ciał. Pokiereszowanym głowom domalowano szerokie, czerwone uśmiechy. Joker stał zamyślony z pistoletem wycelowanym w Jima Gordona.
Nigdy nie myślałem, że ściana może pęknąć jak wieża z drewnianych klocków. Jedna eksplozja załatwiła wszystkich sługusów klauna. Przynajmniej tak to wyglądało, bo gdy opadł dym wszyscy leżeli na ziemi. Nagle zrobiło się ciemno. Nawet księżyc zaglądający przez dziurę w suficie zgasł całkowicie. Wszystko pochłonął mrok i wtedy pojawił się on. Ciemność sama w sobie o głosie nasuwającym na myśl płytę nagrobkową. Potyczka nie była długa. Joker ze złamaną ręką został zabrany przez policjantów do Arkham. Gordonowi nic się nie stało. Kiedy spytał Batmana jak go odnalazł, ten odpowiedział. „To nie ja. To był Duch”.
Powróciłem do domu. Od tej pory jakimś magicznym sposobem możemy współpracować. Nie wiem jak to się dzieje, ale tak to mniej więcej wygląda. Czasem to komputer, czasem telefon. Ląduję w Gotham i obserwuję przestępstwo, aby szybko skontaktować się z Jaskinią i poinformować o zdarzeniu. Nie zawsze udaje mi się zrobić to na czas...ale to już inna historia.
2. Który komiks uważasz za godny polecenia i dlaczego?
Chciałbym polecić komiks „Batman/Judge Dredd. Judgment on Gotham”. Był to pierwszy komiks wydany w Polsce, który pokazał mi, że historyjka obrazkowa o super gościach nie musi być przekazywana w formie papieru do tyłka.
Autorzy? Zobaczcie sami, czołówka komiksu: Alan Grant, John Wagner, Simon Bisley. Poza niesamowitą formą wydania jak na tamte czasy (1993 rok) godne polecenia są rysunki Bisleya. Gość zdecydowanie wychodzi poza ramy zwyczajnego comiesięcznego bazgrania.
Fantastyczna fantastyka. Jeśli ktoś miał cokolwiek wspólnego z komiksem "Slaine" może domyślać się, że wydarzenia przedstawione we wspólnych działaniach nadętego sędziego i posępnego nietoperza jawią się wśród zdecydowanego koloru czerwieni, krwistej czerwieni. Sam Gacek to majstersztyk.
Ilustracje pokazują nam Gotham posępne, zamglone i brutalne. Zbrodnia nabiera jaj. Pewnego kolorytu, na który nie zawsze można się zdecydować ze względu na młodszego odbiorcę. Bo dotąd niby zło było, ale nie do końca widoczne bezpośrednio, tutaj nabiera realizmu.
Historia pokazuje nam szalony rajd zmutowanego ożywieńca po Gotham. Nie zabraknie też osiłka półmózga i Scarecrowa, który dla mnie bardzo zyskał w tej opowieści. Scarecrow narysowany jest genialnie, a napisany też niczego sobie. Genialnie wpasowuje się w tą ciężką, zasnutą grozą historię. Gdzieś tam pomiędzy jedną, a drugą rzezią pojawia się otumaniony Batman, który niezbyt przypadł (ze wzajemnością) przybyłemu Dreddowi.
Cała historia kończy się tzw happy endem (ciekawe co na ten temat myślą ofiary?). Bardzo dobra rozrywka nie pozbawiona czarnego humoru. Kolejnym plusem opowieści jest postawienie naszego nocnego bohatera w obliczu nowego i tym samym, nieznanego zagrożenia. To nie jest kolejny pojedynek ze starym wyjadaczem. Na szachownicy postawiono nowe pionki a rozgrywka zadowoli najwybredniejszych wyjadaczy.
Komiks zdecydowanie dla starszego czytelnika.
http://www.heroesmovies.pl/forum/showthread.php?tid=4252
Czy każdy ma swoją jaskinię? Cóż ja powróciłem do swojej. Dawno temu kiedy bagaż doświadczeń był wielkości pudełka od zapałek, a komputer widziałem na filmie „Nowa nadzieja” na odtwarzaczu kaset VHS przysłanym zza Berlińskiego muru, u sąsiadów na końcu korytarza w starej kamienicy, miałem kryjówkę, która była dla mnie wszystkim. Jak wspomniałem wyżej, siedzę sobie przy świetle w kolorze dojrzałej pomarańczy i zabieram za otworzenie Batmana 1/91. Sączę ciepłe już piwo i wsłuchuję w płytę „Muza” zespołu Dżem. Nie lubię ciepłego piwa. Chociaż chore gardło daje radę i nie wypluję rano resztki płuc. Ahhh... No tak – Batman. Batman ma upiorną tak naprawdę okładkę. Joker... Gość, którego pewnie kojarzycie. Zielone włosy, kredowo biała cera i uśmiech wychodzący poza wszelkie ramy normalności. Nie uwierzycie - cyka mi fotkę. Zostawmy statyczne pozory , w końcu to „Zabójczy żart”.
Batman 1/91 "Zabójczy żart"
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Brian Bolland
Moja jaskinia nie ma całych tych świecących komputerów i nie uwierzycie, nie ma nawet dostępu do internetu. Jest masa zakurzonych książek. Przebiegam wzrokiem po jednej z półek i zastanawiam czy sięgnąć do „Medycyny sądowej”. Kiedyś spróbowałem i obraz wisielców pozostał w pamięci do dnia dzisiejszego.
Ruszyłem okładkę komiksu i usłyszałem deszcz uderzający w dach obity blachą. Taaaa.... Nie powstrzymałem się i postałem przy oknie. Wiecie co? Te okna na poddaszu są innymi oknami. Zaraz, zaraz... Tak, ta pierwsza zamalowana kartka to fioletowe kręgi powstałe od ciężkich kropel – łzy nieba.
Fiolet i żółć. Spróbuj zmrużyć oczy, jadąc samochodem i zerknij na latarnię. Zmruż jeszcze bardziej, aby nabrać pewności. Już wiesz? To światła batmobilu. Wolno podjeżdża po Ciebie. Nie... Mija Cię i podjeżdża pod klinikę psychiatryczną Arkham.
Ze środka wychodzi majestatyczny, mroczny mrok. Peleryna łopocze na wietrze pogłębiając dżdżysty cień. Zrywam się z łóżka by podreptać cichuteńko za legendą. Mijamy pomarańczowego Gordona, który oddaje parującą kawę stojącemu sztywniakowi. Policjant otwiera szeroko oczy i już znika mi z oczu. Dalej mijam kobitkę wyszarpującą papierosy. Pokazuje nam drogę. Wiecie co? Ta babka ma tabliczkę na biurku. Chyba sprawię sobie podobną i zawieszę nad swoim. „Obłęd pomaga tu pracować”. Pod wzrokiem mijanego Denta H. Numer 0751 sam czuję się jak w klatce. Myślałem, że w celi szpitala psychiatrycznego może siedzieć jedna osoba. Czemu więc zza krat wychylają się dwie twarze?
Trochę kojącej zieleni przerzuca pasjansowe obrazki. Tylko nas trzech. Niewidoczny ja, Bruce... Oh... Wygadałem? Bruce, mój przyjaciel, nazywa go Batmanem.
Zacznijmy od początku. W celi opatrzonej tabliczką „tożsamość nieznana” przebywa nocny mściciel Batman i człowiek o wyjątkowo białych dłoniach w zielonym więziennym uniformie. Choć wydaje się to niemożliwe, jego włosy ukryte w cieniu, także błyszczą zielenią. Przekłada karty, a gość o szpiczastych uszach gada o toksycznym związku. Relacja nietoperza z nieznajomym. Wypieram natłok nieproszonych myśli. Każda z nich jest niestosowna i niesmaczna. Ten monolog też nie pasuje. Nocny detektyw w uniesieniu chwyta milczącego towarzysza za ręce. Białe smugi na rękawicach zdradzają mistyfikację. Nie pi@#$%%$# dalej. Schowajcie dzieci, zabijcie okna gwoździami, zróbcie zapasy a drzwi zaspawajcie – Joker nawiał z Arkham.
Piękno opuszczonego, zapchlonego lunaparku. Zielonowłosy klaun o szerokim uśmiechu właśnie dobił transakcję. Zabił włąścic....eee... przepraszam, wydawało mi się... Joker kupił właśnie opuszczony lunapark.
Musiałem się przewietrzyć. Może to ta atmosfera ciągłego mroku. Z każdej ściany wyciągają swoje ręce rozmaite wspomnienia. Nie inaczej sprawa wygląda na pożółkłych stronicach. Cofamy się kilka lat i obserwujemy parę kochanków. Młody mężczyzna rozmawia ze swoją ciężarną żoną. Nie jest łatwo, nawet tyle kilometrów od Polski. Brak pracy, pieniędzy i perspektyw. Kolejny facet, który nie jest w stanie zapewnić swojej rodzinie bezpiecznego bytu. Frustracja, złość, bezradność przyobleczone w krzyk i płacz. Od czego jednak my duzi chłopcy mamy swoje dojrzałe kobiety. Wystarczy jakakolwiek marchewka łechcąca nasze ego. Wystarczy usłyszeć „Jesteś dobry w łóżku i sprawiasz, że się śmieję”.
Pora wrócić do teraźniejszości i dopełnić formalności. Sprawić by ktoś po prostu się uśmiechnął. Co za gość... ten Joker. Nie tylko wytargował wesołe miasteczko za darmo, ale też sprawił, że opiekun obiektu mu zapłacił, zapłacił ostateczną, najwyższą cenę.
Bruce. Bruce Wayne zastanawia się nad tym co łączy go z szalonym klaunem. Nienawiść dwóch praktycznie obcych sobie osób. Czy jednak nie jest to coś innego? Coś czystego, jak czyste.... Szaa.... szaaa...cicho...szaaa. Nie wychodźmy aż tak daleko w przyszłość.
Promyczek normalności w tym okrutnym świecie. Ojciec i córka, takie ludzkie i codzienne. Zwyczajne, nawet jeżeli on jest komisarzem policji, a ona przywdziewała skórzane, czarne fatałaszki. Sielankę przerywa dzwonek do drzwi, w których po otwarciu staje znajomy uśmiechnięty jegomość, tym razem w hawajskiej koszuli i kapeluszu. Prawdziwy rzemieślnik z zadatkami na artystę. Posługuje się dwoma narzędziami. Pierwsze to aparat fotograficzny przewieszony na szyi. Z drugiego wylatuje pocisk uwalniający fontannę cielesnego, szkarłatnego soku. Barbara pada na delikatny, szklany stolik, po czym zwija się z rozrywającego bólu. Czas na deprawację, na chorą zabawę wy niemoralni obserwatorzy. Białe ręce w fioletowych rękawiczkach rozpinają opiętą bluzeczkę – czas trochę popstrykać.
Oby poobijany Jim Gordon nie musiał tego oglądać. Na szczęście ja też nie muszę i wędruję na drugą stronę czasu. Znajomy desperat z przeszłości wplątuje się właśnie w niezłą kabałę. Nie uwierzycie, ale z miłości (jak to często bywa), albo z poczucia odpowiedzialności (może bywa nawet częściej) zgadza się na szemrane uczynki. Właściwie to zadanie jest czysto symboliczne (aha... – nie wierzcie w ani jedno słowo). Wystarczy nałożyć maskę jakiegoś zabijaki, nazywanego „Red-Hood” i wprowadzić do pewnego laboratorium, „pewnych” ludzi. Takie tam interesy w zadymionej knajpie.
Dla Barbary sprawy nie przedstawiają się w kolorowych barwach. Resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Nie wiemy również co stało się z rozbieranymi zdjęciami, nie wiemy też czy nie wydarzyło się coś więcej... Bruce za to już wie, że ta sprawa jest chora.
Lunapark ożył. Karzełki z wyłupiastymi oczami gnają nagiego Jima komisarza Gordona przed oblicze jaśnie panującego na tronie z rozebranych bobaskowatych lalek Jokera. Wiecie co robi Jim? Co robi każdy normalny człowiek w takich, strasznych okolicznościach? Mistrz ceremonii odpowiada - „traci rozum”. Karzełki prowadzą komisarza do wagonika na szaloną jazdę.
Tymczasem retrospekcje wbijają się klinem w naszą opowieść. Niedoszły „Red Hood” dostaje wiadomość. Dostarcza ją mundurowy i drugi smutny jegomość. Niestety życie często nie rozpieszcza i a rzeczywistość potrafi porazić. Tak samo jak porazić może wadliwy podgrzewacz do butelek z mlekiem. Nawet ciężarną, kochającą kobietę.
Tymczasem zabawa w lunaparku trwa na całego. Wesoły wagonik ze smutnym komisarzem wędruje powoli wśród telebimów. Na nich, radośnie podskakuje wesoły klaun w otoczeniu równie wesołych towarzyszy. Atrakcji co niemiara. Czas na seans dla dorosłych widzów. Wśród rozbryzgów krwi na podłodze wije się młodziutka, roznegliżowana panna Gordonówna. Lekarz od śmiechu radzi: „Nie złość się! Bądź szalony!
Detektyw szuka wszędzie, zupełnie niepotrzebnie. Przyjaciele nie zapominają by zaprosić na zabawę. Złamany komisarz nie chce podchwycić żartu – ponurak.
W przeszłości padają strzały. Red Hood (zwany smutnym wdowcem) ucieka przed nietoperzowatym stróżem prawa. Niefortunnie na drodze ucieczki stanęła wielka balia z kwaso-podobnymi chemikaliami. Haahahaha. Nie uwierzycie. Haahaha. To naprawdę śmieszne. Ten nieudolny fajtłapa. Ten co w życiu nie mógł sobie ułożyć. Ten od upieczonej ciężarnej żony. Hahaha. To nasz stary znajomy. No wiecie. Co tak patrzycie? Co to za powaga? Mówię wam. Zdjął maskę i owszem zmienił się. Tak. Strasznie? Zielone włosy, kredowo biała cera i szeroki uśmiech.
Joker...
Lunapark
Batman
Jim
Prawo
Kwas, kolce, zapadnia, szkło, trucizna, palce w oczach, decha na głowie, nóż, pięści.
Nie ma to jak pistolet. Nie strzela? Sami widzicie, że nie musi. Nawet ładna ta chorągiewka z napisami „Click, click, click”. No pusty.
W strugach deszczu stoimy we trzech. Właściwie to mnie tam nie ma. Oddalam się bardzo powoli. Być może nie wszystko chcę usłyszeć. Gdzieś w środku narasta dziwne ciśnienie. Coś budzi się do życia. Jeszcze nieokreślone, bez wyrazu. Czekam aż wymiętoszony klaun dokończy opowiadanie.
„Było dwóch szaleńców w domu wariatów. Pewnego dnia postanowili, że nie chcą tam mieszkać. Zdecydowali się uciec! Tak więc wspięli się na dach i tam... po drugiej stronie muru zobaczyli dachy miasta skąpane w poświacie księżyca. Mały skok do wolności. Pierwszy szaleniec przedostał się przez mur bez problemu, ale nie odważył się skoczyć. Bał się, że spadnie. Pierwszy szaleniec wpadł na pomysł. Ty! - mówi. Mam ze sobą latarkę. Jak zaświecę, to będziesz mógł przejść po promieniu. Ale drugi szaleniec potrząsnął tylko głową... Nie, nie! … Powiedział. Myślisz, że zwariowałem? Mógłbyś zgasić kiedy będę w pół drogi!”
Znów fioletowe krople uderzają o moją podłogę. Pomarańczowa lampa świeci jakby bledszym światłem. Lodówka pracuje głośniej. Płyta dawno przestała grać. Zegary tykają miarowym biciem serca. Śmieję się. Śmieję się do łez. Wycieram zapłakane oczy kredowo białymi palcami.
Pięć.
Jakim pomocnikiem Batmana jestem? Jestem dokładnie sobą. Osobą wychowaną na komiksach z kultowego wydawnictwa TMS, obecnie jeden z użytkowników obchodzącego urodziny forum.
Trzy tygodnie temu podczas lektury jednego z komiksów zaobserwowałem dziwne zawirowania w postrzeganiu obrazków. Po tygodniu nie mogłem spokojnie przysiąść do zwyczajnej rozrywki. Telewizja, internet, książki stały się dla mnie obce. Cudem jak na nasze warunki okazał się szybki termin wizyty u okulisty. Nic z tego. Oczy mam ok. Trzeba było uruchomić trochę znajomości i w ciągu kilku dni, wyjętych z życia zaliczyłem większość badań. Poza psychologiem wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że nic mi nie dolega.
Z poczuciem beznadziei zasiadłem przed kompem i zamiast rozmytego, trzęsącego obrazu zauważyłem, ze wszystko wróciło do normy. Jupppii!!! Odpaliłem koncert Deep Purple z 1972 roku w Japonii, po czym wskoczyłem na Heroes Movies Forum. Liczba postów rozłożyła mnie na łopatki. Zamknąłem oczy i wybrałem temat na chybił trafił. Okazało się, że najbliższy czas spędzę na lekturze „Niesamowity komiks o Batmanie”. Powinienem się zorientować, że coś jest nie tak.
Od tej pory pomagam Batmanowi.
Wiem... Nic nie wytłumaczyłem. Tak sobie pomyślałem, że i tak nikt nie uwierzy.
Wszedłem w wątek i okazało się, że jest tylko jeden post. Autor był nieznany, a na środku widniał link do filmu, który natychmiast włączyłem. Wielki znaczek emblematu z nietoperzem rozbłysnął na złoto, a z głośników rozbrzmiał znajomy motyw (jak o tym teraz pomyślę, to nie zauważyłem, że koncert ucichł). Film był prezentacją poszczególnych kadrów komiksu. Strona po stronie pochłaniałem obrazki. Nagle obraz zafalował. „Nie znowu i nie teraz!” - pomyślałem. Obraz w komputerze zatrzymał się i zamiast kolejnego kadru zobaczyłem, że rysunek zaczął żyć. Widok na ciemną uliczkę Gotham zmieniał się. Wszystko wskazywało, że rysunkowe środowisko reaguje na moje zachowanie. Kręcenie głową spowodowało, że dokładnie rozejrzałem się po okolicy. Przystąpiłem do kolejnego badania terenu. Próbowałem podnosić rzeczy, dotykać ścian, ale na próżno. Hmmm...zostałem niemym obserwatorem.
Podążyłem ciemną alejką, która zaprowadziła mnie do opuszczonego gmachu z powybijanymi, jak zęby szczerbulca oknami. Cóż miałem do roboty? Ogromny budynek okazał się być fabryką słodyczy. Zewsząd otaczały mnie powyginane, zardzewiałe sprzęty. Mój rekonesans przerwały krzyki poprzedzane odgłosami uderzeń. Zakradłem się w miejsce, z którego dochodziły dźwięki. Gordon!!! Zobaczyłem prawdziwego, choć rysunkowego komisarza Gordona. Dwóch ludzi trzymało zakrwawionego policjanta, a trzeci wymierzał kolejne razy. Po chwili rozbłysły lampy, które oślepiły mnie dokumentnie. Usłyszałem coś, co zapamiętam do końca życia. Z początku nie wiedziałem co to było, ale poczułem na całej długości kręgosłupa, że to nieodzowny zwiastun śmierci. Makabryczny chichot mógł należeć tylko do demona. W pewnym sensie nie pomyliłem się. Na rdzawej balustradzie stał demon w ludzkiej skórze, choć nie do końca o ludzkim wyglądzie. Joker uśmiechał się krwawymi ustami spoglądając w moją stronę spod fioletowego kapelusza o szerokim rądzie. Poczułem, ze mój obiad wędruje, to w górę, to w dół szukając natychmiastowego ujścia. Nucąc wesołą piosenkę, koszmar podążał w moim kierunku. Stałem jak kołek nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Był tuż przede mną i kiedy myślałem, że coś powie, zażartuje lub choć usłyszę co mruczy tam pod nosem, on po prostu strzelił. Usłyszałem jak coś chlupnęło a następnie łupnęło o ziemię.
Żyję! Otworzyłem oczy tylko po to, by ukazał mi się Joker z dymiącą jeszcze spluwą. Wzrok skierowany miał na wysokość moich stóp. Już myślałem, że zwieracze nie wytrzymały, ale to nie byłem ja. Pomiędzy stopami spływała ciemnoczerwona rzeka wymieszana z szarą breją. Popołudniowy posiłek ponownie zrobił kurs kolejką, rodem z wesołego miasteczka. Zorientowawszy się, że najwyraźniej pozostaję w formie niematerialnej, a tym samym niewidocznej uciekłem z powiększającej się kałuży. Za mną, w świetle lamp stało sześciu skrępowanych policjantów. Siódmy z wielką dziurą w głowie leżał obok nich.
Morderca podszedł do ciała i bezceremonialnie zastukał o poszarpane krawędzie czaszkowej kości. Następnie zanurzył dwa palce w ranie i podszedł do reszty potencjalnych ofiar. „Entliczek, pentliczek, czerwony stoliczek...”. Na kogo wypadał „stoliczek”, temu stawiał znaczek „X” na czole. Potem następował strzał.
Nie wiedziałem co robić. Zacząłem szukać wyjścia z sytuacji, ale jako duch nie miałem wpływu na przebieg wydarzeń. Wtedy zobaczyłem jednego z klauno-podobnych popaprańców, który wychodził z pobliskiego pomieszczenia. Zajrzałem do środka. Wewnątrz stało jedynie biurko z komputerem. Hipnotyzujące światło spowodowało, że musiałem spojrzeć co widnieje na monitorze.
Okazało się, że wróciłem do swojego pokoju. Mokra koszula przywierała do pleców, a serce waliło jak oszalałe. Komputerowy głośnik, kobiecym głosem poprosił o login. Bez zastanowienia wpisałem w rubrykę „Duch”. Pulpit zafalował zmieniając całkowicie wygląd, a na środku wyskoczyło coś w rodzaju okna czatu. Natychmiast zaczepiła mnie osoba po drugiej stronie.
- Kim jesteś? Czego potrzebujesz?
- Jestem Mi... tzn Duch.
- Duch?
- Tak, tak będzie właściwie.
- Czego sobie życzysz i jak udało ci się z nami połączyć?
- Nie wiem z kim rozmawiam.
- Mnie możesz nazywać Robin.
- Robin? Jak Robin Hood?
- Raczej jak Batman i Robin.
- Haahaha. Bardzo śmieszne.
- Słuchaj. Nie wiem kim jesteś i jak udało cie włamać, ale niedługo wyśledzę skąd jesteś i gorąco pożałujesz. W najlepszym wypadku policja. W najgorszym papcio nietoperz.
- Dobra. Koniec rozmowy. Lepiej odpuść sobie tą stronę z Batmanem. Nie wiem jak to zrobili, ale oglądanie dziur po kulkach na żywo, nie należy do najprzyjemniejszych. Pewnie Gordona tez odpalili...
- Gordona?!! Odpalili?!!!
Na ekranie zamigotało kolejne okno. Głośnik zapowiedział: „Użytkownik Oracle zalogowany”.
- Robin, on jest nie do namierzenia!
- Powiedział coś o zabójstwie twojego ojca!
Wszystko to było w osobnym oknie. Rozmawiali jakby myśleli, że nie widzę co piszą, mało tego jakby wierzyli w to co piszą. Może to część tej strony, jakiejś chorej gry, albo coś w tym guście? Postanowiłem się dołączyć do konspiratorskiej wymiany na mój temat.
- Robin? Barbara?
- Eeeee....Jestem jak się tu dostałeś?
- On się zwrócił do mnie „Barbara” jakbyś nie zauważył!
- O faktycznie wyrwało mi się. Robin?
- Tak?
- Którym z kolei jesteś? Tim?
- Tim... Dużo o nas wiesz.
- Posłuchajcie. Powiedzmy, że wiem całkiem sporo. O wielkim długouchym nieobecnym także.
- Skąd?
- Nie ważne skąd (wszedłem w swoja rolę). Mam pilną informację. Gordon wraz z kilkoma policjantami jest zamknięty w opuszczonej fabryce słodyczy. Kilku z nich już nie żyje.
- W jakiej fabryce?
Ekran zafalował a ja ponownie pojawiłem się w ciemnym fabrycznym pomieszczeniu. Komputer zapakowany do kartonu, wynoszony był właśnie na zewnątrz. Powróciłem do miejsca kaźni. Na środku leżało już siedem ciał. Pokiereszowanym głowom domalowano szerokie, czerwone uśmiechy. Joker stał zamyślony z pistoletem wycelowanym w Jima Gordona.
Nigdy nie myślałem, że ściana może pęknąć jak wieża z drewnianych klocków. Jedna eksplozja załatwiła wszystkich sługusów klauna. Przynajmniej tak to wyglądało, bo gdy opadł dym wszyscy leżeli na ziemi. Nagle zrobiło się ciemno. Nawet księżyc zaglądający przez dziurę w suficie zgasł całkowicie. Wszystko pochłonął mrok i wtedy pojawił się on. Ciemność sama w sobie o głosie nasuwającym na myśl płytę nagrobkową. Potyczka nie była długa. Joker ze złamaną ręką został zabrany przez policjantów do Arkham. Gordonowi nic się nie stało. Kiedy spytał Batmana jak go odnalazł, ten odpowiedział. „To nie ja. To był Duch”.
Powróciłem do domu. Od tej pory jakimś magicznym sposobem możemy współpracować. Nie wiem jak to się dzieje, ale tak to mniej więcej wygląda. Czasem to komputer, czasem telefon. Ląduję w Gotham i obserwuję przestępstwo, aby szybko skontaktować się z Jaskinią i poinformować o zdarzeniu. Nie zawsze udaje mi się zrobić to na czas...ale to już inna historia.
2. Który komiks uważasz za godny polecenia i dlaczego?
Chciałbym polecić komiks „Batman/Judge Dredd. Judgment on Gotham”. Był to pierwszy komiks wydany w Polsce, który pokazał mi, że historyjka obrazkowa o super gościach nie musi być przekazywana w formie papieru do tyłka.
Autorzy? Zobaczcie sami, czołówka komiksu: Alan Grant, John Wagner, Simon Bisley. Poza niesamowitą formą wydania jak na tamte czasy (1993 rok) godne polecenia są rysunki Bisleya. Gość zdecydowanie wychodzi poza ramy zwyczajnego comiesięcznego bazgrania.
Fantastyczna fantastyka. Jeśli ktoś miał cokolwiek wspólnego z komiksem "Slaine" może domyślać się, że wydarzenia przedstawione we wspólnych działaniach nadętego sędziego i posępnego nietoperza jawią się wśród zdecydowanego koloru czerwieni, krwistej czerwieni. Sam Gacek to majstersztyk.
Ilustracje pokazują nam Gotham posępne, zamglone i brutalne. Zbrodnia nabiera jaj. Pewnego kolorytu, na który nie zawsze można się zdecydować ze względu na młodszego odbiorcę. Bo dotąd niby zło było, ale nie do końca widoczne bezpośrednio, tutaj nabiera realizmu.
Historia pokazuje nam szalony rajd zmutowanego ożywieńca po Gotham. Nie zabraknie też osiłka półmózga i Scarecrowa, który dla mnie bardzo zyskał w tej opowieści. Scarecrow narysowany jest genialnie, a napisany też niczego sobie. Genialnie wpasowuje się w tą ciężką, zasnutą grozą historię. Gdzieś tam pomiędzy jedną, a drugą rzezią pojawia się otumaniony Batman, który niezbyt przypadł (ze wzajemnością) przybyłemu Dreddowi.
Cała historia kończy się tzw happy endem (ciekawe co na ten temat myślą ofiary?). Bardzo dobra rozrywka nie pozbawiona czarnego humoru. Kolejnym plusem opowieści jest postawienie naszego nocnego bohatera w obliczu nowego i tym samym, nieznanego zagrożenia. To nie jest kolejny pojedynek ze starym wyjadaczem. Na szachownicy postawiono nowe pionki a rozgrywka zadowoli najwybredniejszych wyjadaczy.
Komiks zdecydowanie dla starszego czytelnika.
http://www.heroesmovies.pl/forum/showthread.php?tid=4252
Czy każdy ma swoją jaskinię? Cóż ja powróciłem do swojej. Dawno temu kiedy bagaż doświadczeń był wielkości pudełka od zapałek, a komputer widziałem na filmie „Nowa nadzieja” na odtwarzaczu kaset VHS przysłanym zza Berlińskiego muru, u sąsiadów na końcu korytarza w starej kamienicy, miałem kryjówkę, która była dla mnie wszystkim. Jak wspomniałem wyżej, siedzę sobie przy świetle w kolorze dojrzałej pomarańczy i zabieram za otworzenie Batmana 1/91. Sączę ciepłe już piwo i wsłuchuję w płytę „Muza” zespołu Dżem. Nie lubię ciepłego piwa. Chociaż chore gardło daje radę i nie wypluję rano resztki płuc. Ahhh... No tak – Batman. Batman ma upiorną tak naprawdę okładkę. Joker... Gość, którego pewnie kojarzycie. Zielone włosy, kredowo biała cera i uśmiech wychodzący poza wszelkie ramy normalności. Nie uwierzycie - cyka mi fotkę. Zostawmy statyczne pozory , w końcu to „Zabójczy żart”.
Batman 1/91 "Zabójczy żart"
Scenariusz: Alan Moore
Rysunki: Brian Bolland
Moja jaskinia nie ma całych tych świecących komputerów i nie uwierzycie, nie ma nawet dostępu do internetu. Jest masa zakurzonych książek. Przebiegam wzrokiem po jednej z półek i zastanawiam czy sięgnąć do „Medycyny sądowej”. Kiedyś spróbowałem i obraz wisielców pozostał w pamięci do dnia dzisiejszego.
Ruszyłem okładkę komiksu i usłyszałem deszcz uderzający w dach obity blachą. Taaaa.... Nie powstrzymałem się i postałem przy oknie. Wiecie co? Te okna na poddaszu są innymi oknami. Zaraz, zaraz... Tak, ta pierwsza zamalowana kartka to fioletowe kręgi powstałe od ciężkich kropel – łzy nieba.
Fiolet i żółć. Spróbuj zmrużyć oczy, jadąc samochodem i zerknij na latarnię. Zmruż jeszcze bardziej, aby nabrać pewności. Już wiesz? To światła batmobilu. Wolno podjeżdża po Ciebie. Nie... Mija Cię i podjeżdża pod klinikę psychiatryczną Arkham.
Ze środka wychodzi majestatyczny, mroczny mrok. Peleryna łopocze na wietrze pogłębiając dżdżysty cień. Zrywam się z łóżka by podreptać cichuteńko za legendą. Mijamy pomarańczowego Gordona, który oddaje parującą kawę stojącemu sztywniakowi. Policjant otwiera szeroko oczy i już znika mi z oczu. Dalej mijam kobitkę wyszarpującą papierosy. Pokazuje nam drogę. Wiecie co? Ta babka ma tabliczkę na biurku. Chyba sprawię sobie podobną i zawieszę nad swoim. „Obłęd pomaga tu pracować”. Pod wzrokiem mijanego Denta H. Numer 0751 sam czuję się jak w klatce. Myślałem, że w celi szpitala psychiatrycznego może siedzieć jedna osoba. Czemu więc zza krat wychylają się dwie twarze?
Trochę kojącej zieleni przerzuca pasjansowe obrazki. Tylko nas trzech. Niewidoczny ja, Bruce... Oh... Wygadałem? Bruce, mój przyjaciel, nazywa go Batmanem.
Zacznijmy od początku. W celi opatrzonej tabliczką „tożsamość nieznana” przebywa nocny mściciel Batman i człowiek o wyjątkowo białych dłoniach w zielonym więziennym uniformie. Choć wydaje się to niemożliwe, jego włosy ukryte w cieniu, także błyszczą zielenią. Przekłada karty, a gość o szpiczastych uszach gada o toksycznym związku. Relacja nietoperza z nieznajomym. Wypieram natłok nieproszonych myśli. Każda z nich jest niestosowna i niesmaczna. Ten monolog też nie pasuje. Nocny detektyw w uniesieniu chwyta milczącego towarzysza za ręce. Białe smugi na rękawicach zdradzają mistyfikację. Nie pi@#$%%$# dalej. Schowajcie dzieci, zabijcie okna gwoździami, zróbcie zapasy a drzwi zaspawajcie – Joker nawiał z Arkham.
Piękno opuszczonego, zapchlonego lunaparku. Zielonowłosy klaun o szerokim uśmiechu właśnie dobił transakcję. Zabił włąścic....eee... przepraszam, wydawało mi się... Joker kupił właśnie opuszczony lunapark.
Musiałem się przewietrzyć. Może to ta atmosfera ciągłego mroku. Z każdej ściany wyciągają swoje ręce rozmaite wspomnienia. Nie inaczej sprawa wygląda na pożółkłych stronicach. Cofamy się kilka lat i obserwujemy parę kochanków. Młody mężczyzna rozmawia ze swoją ciężarną żoną. Nie jest łatwo, nawet tyle kilometrów od Polski. Brak pracy, pieniędzy i perspektyw. Kolejny facet, który nie jest w stanie zapewnić swojej rodzinie bezpiecznego bytu. Frustracja, złość, bezradność przyobleczone w krzyk i płacz. Od czego jednak my duzi chłopcy mamy swoje dojrzałe kobiety. Wystarczy jakakolwiek marchewka łechcąca nasze ego. Wystarczy usłyszeć „Jesteś dobry w łóżku i sprawiasz, że się śmieję”.
Pora wrócić do teraźniejszości i dopełnić formalności. Sprawić by ktoś po prostu się uśmiechnął. Co za gość... ten Joker. Nie tylko wytargował wesołe miasteczko za darmo, ale też sprawił, że opiekun obiektu mu zapłacił, zapłacił ostateczną, najwyższą cenę.
Bruce. Bruce Wayne zastanawia się nad tym co łączy go z szalonym klaunem. Nienawiść dwóch praktycznie obcych sobie osób. Czy jednak nie jest to coś innego? Coś czystego, jak czyste.... Szaa.... szaaa...cicho...szaaa. Nie wychodźmy aż tak daleko w przyszłość.
Promyczek normalności w tym okrutnym świecie. Ojciec i córka, takie ludzkie i codzienne. Zwyczajne, nawet jeżeli on jest komisarzem policji, a ona przywdziewała skórzane, czarne fatałaszki. Sielankę przerywa dzwonek do drzwi, w których po otwarciu staje znajomy uśmiechnięty jegomość, tym razem w hawajskiej koszuli i kapeluszu. Prawdziwy rzemieślnik z zadatkami na artystę. Posługuje się dwoma narzędziami. Pierwsze to aparat fotograficzny przewieszony na szyi. Z drugiego wylatuje pocisk uwalniający fontannę cielesnego, szkarłatnego soku. Barbara pada na delikatny, szklany stolik, po czym zwija się z rozrywającego bólu. Czas na deprawację, na chorą zabawę wy niemoralni obserwatorzy. Białe ręce w fioletowych rękawiczkach rozpinają opiętą bluzeczkę – czas trochę popstrykać.
Oby poobijany Jim Gordon nie musiał tego oglądać. Na szczęście ja też nie muszę i wędruję na drugą stronę czasu. Znajomy desperat z przeszłości wplątuje się właśnie w niezłą kabałę. Nie uwierzycie, ale z miłości (jak to często bywa), albo z poczucia odpowiedzialności (może bywa nawet częściej) zgadza się na szemrane uczynki. Właściwie to zadanie jest czysto symboliczne (aha... – nie wierzcie w ani jedno słowo). Wystarczy nałożyć maskę jakiegoś zabijaki, nazywanego „Red-Hood” i wprowadzić do pewnego laboratorium, „pewnych” ludzi. Takie tam interesy w zadymionej knajpie.
Dla Barbary sprawy nie przedstawiają się w kolorowych barwach. Resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Nie wiemy również co stało się z rozbieranymi zdjęciami, nie wiemy też czy nie wydarzyło się coś więcej... Bruce za to już wie, że ta sprawa jest chora.
Lunapark ożył. Karzełki z wyłupiastymi oczami gnają nagiego Jima komisarza Gordona przed oblicze jaśnie panującego na tronie z rozebranych bobaskowatych lalek Jokera. Wiecie co robi Jim? Co robi każdy normalny człowiek w takich, strasznych okolicznościach? Mistrz ceremonii odpowiada - „traci rozum”. Karzełki prowadzą komisarza do wagonika na szaloną jazdę.
Tymczasem retrospekcje wbijają się klinem w naszą opowieść. Niedoszły „Red Hood” dostaje wiadomość. Dostarcza ją mundurowy i drugi smutny jegomość. Niestety życie często nie rozpieszcza i a rzeczywistość potrafi porazić. Tak samo jak porazić może wadliwy podgrzewacz do butelek z mlekiem. Nawet ciężarną, kochającą kobietę.
Tymczasem zabawa w lunaparku trwa na całego. Wesoły wagonik ze smutnym komisarzem wędruje powoli wśród telebimów. Na nich, radośnie podskakuje wesoły klaun w otoczeniu równie wesołych towarzyszy. Atrakcji co niemiara. Czas na seans dla dorosłych widzów. Wśród rozbryzgów krwi na podłodze wije się młodziutka, roznegliżowana panna Gordonówna. Lekarz od śmiechu radzi: „Nie złość się! Bądź szalony!
Detektyw szuka wszędzie, zupełnie niepotrzebnie. Przyjaciele nie zapominają by zaprosić na zabawę. Złamany komisarz nie chce podchwycić żartu – ponurak.
W przeszłości padają strzały. Red Hood (zwany smutnym wdowcem) ucieka przed nietoperzowatym stróżem prawa. Niefortunnie na drodze ucieczki stanęła wielka balia z kwaso-podobnymi chemikaliami. Haahahaha. Nie uwierzycie. Haahaha. To naprawdę śmieszne. Ten nieudolny fajtłapa. Ten co w życiu nie mógł sobie ułożyć. Ten od upieczonej ciężarnej żony. Hahaha. To nasz stary znajomy. No wiecie. Co tak patrzycie? Co to za powaga? Mówię wam. Zdjął maskę i owszem zmienił się. Tak. Strasznie? Zielone włosy, kredowo biała cera i szeroki uśmiech.
Joker...
Lunapark
Batman
Jim
Prawo
Kwas, kolce, zapadnia, szkło, trucizna, palce w oczach, decha na głowie, nóż, pięści.
Nie ma to jak pistolet. Nie strzela? Sami widzicie, że nie musi. Nawet ładna ta chorągiewka z napisami „Click, click, click”. No pusty.
W strugach deszczu stoimy we trzech. Właściwie to mnie tam nie ma. Oddalam się bardzo powoli. Być może nie wszystko chcę usłyszeć. Gdzieś w środku narasta dziwne ciśnienie. Coś budzi się do życia. Jeszcze nieokreślone, bez wyrazu. Czekam aż wymiętoszony klaun dokończy opowiadanie.
„Było dwóch szaleńców w domu wariatów. Pewnego dnia postanowili, że nie chcą tam mieszkać. Zdecydowali się uciec! Tak więc wspięli się na dach i tam... po drugiej stronie muru zobaczyli dachy miasta skąpane w poświacie księżyca. Mały skok do wolności. Pierwszy szaleniec przedostał się przez mur bez problemu, ale nie odważył się skoczyć. Bał się, że spadnie. Pierwszy szaleniec wpadł na pomysł. Ty! - mówi. Mam ze sobą latarkę. Jak zaświecę, to będziesz mógł przejść po promieniu. Ale drugi szaleniec potrząsnął tylko głową... Nie, nie! … Powiedział. Myślisz, że zwariowałem? Mógłbyś zgasić kiedy będę w pół drogi!”
Znów fioletowe krople uderzają o moją podłogę. Pomarańczowa lampa świeci jakby bledszym światłem. Lodówka pracuje głośniej. Płyta dawno przestała grać. Zegary tykają miarowym biciem serca. Śmieję się. Śmieję się do łez. Wycieram zapłakane oczy kredowo białymi palcami.
Pięć.
Przerwa w funkcjonowaniu forum HM, pozwoliło mi nadrobić Twoje teksty o Batmanie. Czytałem wczoraj i dziś i jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńJestem fanem sposobu w jaki piszesz recenzje i streszczenia :)
Batman jest świetną postacią, nie ma niezwykłych mocy więc te opowieści są na tyle ciekawe, że nie wiadomo co się może zaraz przydarzyć (dla kogoś takiego jak ja, osoby nie mającej tych komiksów w jednym paluszku). Nie ujmując oczywiście mojemu faworytowi jakim jest Superman.
Wayne ma świetnych przeciwników obracających się w jakiś psychicznych szaleństwach. Pomimo, iż Supek ma godnych siebie przeciwników, nie ma aż tylu szaleńców jak Joker, Two-Face, Scarecrow czy Riddler. Pod względem Batman chyba przoduje w DC.
Mam do Ciebie Stoneone także pytanie. Jako, że wychowywałeś się przy Tm-semicu (dobrze mówię?), znasz się na tym wydawnictwie, kupowałeś je itd. która seria była najbardziej popularna w tamtym czasie? Batman, Supek, Pająk, X-men ?
Po pierwsze - to bardzo dziękuję. Cieszę się, że moja praca komuś sprawia przyjemność.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wolę Batmana. To właśnie jego wrogowie definiują jakość z jaką się stykamy. Superman nie miał tyle szczęścia, ani do przeciwników, ani do historii. Kilka bardzo lubię i samego Clarka też. Może to kwestia mroku, który zawsze pociąga.
Trudno powiedzieć, Trzeba by zapytać wydawcę. Ja mogę powiedzieć tak: Punisher zmniejszyli częstotliwość, zrobili z niego czarno białego grubasa, odpadł, X-Men odpadł później, z Batmana i Supka zrobili jeden komiks, głównie żeby podtrzymać tego drugiego, Pająk chyba odpadł ostatni. Wynika z tego, że chyba Spider-Man był najlepiej czytana serią.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.
OdpowiedzUsuńTrochę czasu minęło, ale dziękuję bardzo.
OdpowiedzUsuń