czwartek, 20 sierpnia 2015
All New X-Men "Wczorajsi X-Men" - recenzja
Marvel... Za każdym razem kiedy sięgam po kolejną propozycję komiksową z superbohaterami, to na chwilę cofam się w czasie do momentu kiedy pierwszy raz spotkałem się z taką propozycją. Tak naprawdę (na szczęście) ciągle jestem małym chłopcem (poza momentami, kiedy nim nie jestem), który bezustannie sięga z naiwnością po coś, co może okazać się kolejną magiczną przygodą. Jak jest naprawdę? Bardzo różnie, a w przypadku tego typu komiksów bywa nierówno jak diabli. Marvel co pewien czas miesza ostro w życiu swoich pupili ku uciesze, lub rozpaczy fanów. Mega wstrząsające historie, same w sobie nie zawsze dobre, ustanawiają nowy status bohaterów.
Do Polski, dzięki wydawnictwu Egmont, trafiły pozycje opatrzone etykietką Marvel Now. Jak na razie wydano trzy pozycje, dwie o Avengers (Wojna bez końca i Świat Avengers), oraz album o mutantach, zawierający pierwsze pięć epizodów serii All New X-Men.
Jeśli chodzi o Avengers, to jest to historia wprowadzająca nas w świat kosmicznych zagrożeń i ukazująca nam po raz kolejny nowe oblicze Avengers formowane przez Kapitana Amerykę i Iron Mana. Okazuje się, że bohaterowie poszli po rozum do głowy (po raz kolejny) i po wieloletniej szarpaninie postanawiają poszerzyć ekipę bohaterów na wypadek gigantycznego zagrożenia, które oczywiście spada na głowy szybciej niż im się wydawało. Poza starymi wygami (np. Wolverine, Spider-Man), pojawiają się mniej znane postacie (Manifold), a także (co było dla mnie zaskakujące) mutanci (Cannonball i Sunspot). Historia polegająca na chaotycznej rozwałce średnio przypadła mi do gustu, bo jakoś za szybko wszystko się dzieje, a całość wypada jak dosyć rozbudowany wstęp, w którym ilość postaci przyprawia o zawrót głowy.
Pamiętajmy jednak, że jeśli chodzi o liczbę bohaterów, to mutanci z X-Men i okolic nie mają sobie równych. All New X-Men to pozycja, o której wspominałem już w Komiksowych Plotkach, ale dopiero teraz przeczytałem i ku mojej uciesze nie zawiodłem się.
Jestem z natury konserwatystą, który przyzwyczaja się do czegoś co zna, a kilka współczesnych kierunków (nie tylko w świecie komiksowym) działa mi na nerwy. Jeśli chodzi o komiksy to drażnią mnie zbyt duże zmiany, które wprowadzane są na siłę, bez logicznego wytłumaczenia. Jakie to zmiany? Nie lubię gdy wsadzają inną osobę w ciuszki znanego bohatera, gdy diametralnie zmieniają charakter postaci, denerwują mnie zmiany koloru skóry (np w adaptacjach filmowych Fantastic Four), orientacji seksualnej, czy płci. Niestety twórcom wydaje się, że takie zabiegi uatrakcyjnią serię, co niestety często wydaje się tylko głupim mataczeniem i niepotrzebnym wypaczeniem dobrze znanego bohatera. Kreatywność zbyt często uderza nie w te struny co trzeba, ale czego w końcu nie próbuje się robić dla kasy i poprawności politycznej... Żeby być sprawiedliwym przyznaję, że nie zawsze tak się dzieje, czego przykładem jest np Grayson w roli Batmana (Mroczne Odbicie), ale na uznanie zasługuje raczej dobra opowieść, a samego Dicka wolę mimo wszystko jako Nightwinga.
Wspominam o tym, bowiem poza głównym tematem opowieści opisywałem i obśmiewałem pomysł dotyczący tej serii, którym było wmówienie nam za pośrednictwem Jean Grey, że jej kolega (znany dotychczas raczej jako podrywacz) Iceman jest w głębi siebie homoseksualistą. Pewnie nikogo by to nie obeszło, gdyby nie fakt, że w kilkudziesięcioletniej historii był nastawiony na diametralnie inne związki. Pomysł absurdalny, który nie tylko śmieszył, ale też irytował. To jednak nie czas na rozważania, czy lepiej wykreować nowego homoseksualnego bohatera, czy przemienić jasno określoną i dobrze znaną postać.
Wydarzenia poprzedzające historię opisaną w All New X-Men, przywróciły narodziny mutantów wśród ludzkiej społeczności, a to za sprawą rozproszonej mocy Phoenix. Ta sama siła sprawiła, że niektórzy znani nam zmutowani bohaterowie zostali wzmocnieni (Iliana Rasputin), lub osłabieni (Cyclops, Magneto).
Bardzo ważnym elementem w nadchodzących numerach jest podział sił i status poszczególnych członków X-Men, który nieco różni się od tego co widzieliśmy w numerach wydawanych w Polsce, a co może nieźle zaszokować czytelnika nie będącego (prawie) na bieżąco. Wszystkiego jednak można dowiedzieć się z albumu "Wczorajsi X-Men" (którzy oczywiście nie są wczorajsi ze względu na libację w szkole Xaviera) i niech nieznajomość kilku przygód nie stanie się przeszkodą, aby sięgnąć po tą serię.
Moc Phoenix, która niegdyś nieźle namieszała w życiu Jean Grey powróciła na Ziemię i aby ją okiełznać potrzeba było już nie tylko X-Men, ale i Avengers. Tym razem sporo narobiła w i tak skołatanej głowie Summersa, którego nigdy nie trawiłem, a teraz nie trawię jeszcze bardziej. Scott Summers, czyli Cyclops zamordował Charlesa Xaviera. Niewyobrażalne stało się faktem, który tłumaczony jest niszczycielską siłą z kosmosu. Obecnie uwolniony od zła, ale obciążony mrocznymi wydarzeniami, wyklęty wśród ludzi i dawnych przyjaciół próbuje naprawić błędy i prowadzić nowych mutantów ku lepszemu życiu, ale raczej idąc tropem ideologii Magneto. Jeśli już jesteśmy przy Ericu, to wspomnę, że jest on wiernym towarzyszem Scotta i wraz z Emmą Frost (White Queen) tworzą podwaliny pod nową Szkołę Imienia Xaviera, której siedziba ma się mieścić w zrujnowanym Weapon X. Kółko wzajemnej adoracji, ale niekoniecznie zaufania, wdraża rewolucyjne teorie, które wykorzystywane przez media, potęgują nienawiść do genetycznych odmieńców.
Tymczasem w dawnej posiadłości, która za sprawą Logana zmieniła nazwę na Wyższą Szkołę Imienia Jean Grey, starszymi mieszkańcami są Wolverine, Storm, Kitty Pryde, Iceman i Beast. Hank McCoy (Beast) fizycznie doświadcza kolejnej mutacji, której przebieg sprawia, że jego dni są policzone. Będąc bliskim śmierci, pragnie przywrócić ideały, jakie towarzyszyły mu w przeszłości, a które zostały zaprzepaszczone przez dawnego kolegę z zespołu. Ponieważ nie ma siły i sumienia by zabić Cyclopsa wypaczającego wszystko w co kiedyś wierzyli, postanawia bezpośrednio wpłynąć na niegdysiejszego przyjaciela. Wykorzystując kostkę czasu stworzoną przez Reeda Richardsa i Victora Von Dooma cofa się do okresu kiedy X-Men byli jeszcze w powijakach. Dokładnie, to rusza na spotkanie oryginalnego zespołu nastolatków (w tym siebie samego), aby pokazać Scottowi i innym przyjaciołom kim stanie się w przyszłości dawny lider zespołu.
Oryginalny zespół przybywa do przyszłości, która bardzo różni się od tego czego oczekiwali. Nastoletnia Jean przekraczając granicę czasu przedwcześnie zyskuje zdolności telepatii i poznaje całe swoje tragiczne życie i śmierci (nie pomyliłem się, umarła nie raz...).
Komiks świetnie przedstawia spotkania obu wcieleń bohaterów. Zabawnie obserwować młodego i starszego Icemana (na razie nie ma mowy, wiecie o czym), których rozmowy są dokładnie tym, czego można by oczekiwać. Zupełnie na innym poziomie ukazane zostało starcie (zdecydowanie mowa o walce, choć krótkiej) obu Summersów. Młody nie może pogodzić się z tym kim został, a dojrzały i doświadczony Scott, dostrzega, że zawiódł sam siebie. Nie jest mi go żal, bo Logan trafnie już ocenił kolegę i nie będę się po nim powtarzał. Hank McCoy próbuje uratować niebieskiego Beasta, ale aby dowiedzieć się czy z powodzeniem, zachęcam do przeczytania komiksu. Angel pragnie wracać do swoich czasów i zastanawia się, gdzie jest jego obecne wcielenie.
Starszy Beast przed zapadnięciem w stan agonalny ostrzegł młodych przyjaciół, że gdy wrócą do przeszłości Xavier wykasuje im pamięć, a ich losy doprowadzą do aktualnego stanu, który obecnie nie napawa optymizmem, a wprzyszłości może okazać się tragiczny w skutkach, dla każdego mutanta. Oryginalni X-Men postanawiają zostać, aby naprawić cały bałagan.
Pozycję czyta się naprawdę z przyjemnością. Historia trzyma się kupy i wciąga z każdą kartką. Postawiono sporo pytań oczekujących na odpowiedź, ale tak naprawdę liczy się nie tylko oczekiwanie na fajerwerki, ale na to co dzieje się w sercach i duszach obu wersji bohaterów. W tle poznajemy też rekrutów werbowanych przez ekipę Cyclopsa, którzy mają stać się nową armią mutantów. Najświeższe pokolenie zapowiada się w porządku i mam nadzieję, że nie są tylko mięsem armatnim czekającym na wybicie w jednym z nadchodzących starć.
Koledzy niebieskiego futrzaka niezbyt dobrze przyjmują pojawienie się młodszych towarzyszy, a sam pomysł wydaje im się karkołomny i zgubny. Mieszanie w liniach czasowych zawsze sprawiało sporo zamieszania, ale czy jest inne wyjście?
Na minus wypada rola dorosłych mieszkańców Wyższej Szkoły Imienia Jean Grey, którzy poza Beastem wydają się tylko niezbędnym tłem dla pozostałych postaci, choć przy tej liczbie trudno byłoby dać każdemu tyle samo czasu. Więcej trudno znaleźć, poza Loganem wyłączonym przez Jean i śliniącym się na podłodze :)
Plusy. Tych jest zdecydowanie więcej, a na pierwszym miejscu znajduje się cały pomysł na ogólny zarys historii. Bardzo dobrze prowadzona jest opowieść i relacje dotyczące trójki Cyclops, Magneto, Emma. Cieszę się z obecności Iliany, która zawsze mnie interesowała, ale niestety niewiele numerów z jej występem miałem okazję przeczytać. Bardzo dobrze wypada Jean, której zawsze mi brakowało w ekipie. Silna i zdecydowana dziewczyna nie jest zadowolona z tego co poznała za sprawą wspomnień Beasta. Myślę, że tu nie tylko chodzi o jej zgony, ale właśnie o Cyclopsa i kręcącą się przy nim White Queen, na co wskazywać może późniejszy stosunek do sympatii z drużyny. Ciekawy jestem kontynuacji tego wątku, ponieważ takie zachwianie mogłoby nieźle namieszać w przyszłości młodych bohaterów i losach całego Universum Marvela.
Na brawa zasługują poszczególne sceny, a tych dobrych jest naprawdę sporo. Nie da się ukryć, że miło czyta się dialogi i obserwuje poczynania bohaterów. Wspomniałem już o tym jak wypadają spotkania dwóch wersji bohaterów, ale nie tylko tym All New X-Men żyje. Bardzo podobała mi się scena, w której Logan poddaje pod głosowanie czy należy wsadzić pazur w kark młodego Scotta, ale to chyba wynik mojej antypatii do jednookiego. Najbardziej chyba poruszyła mnie scena między Jean i Loganem. Jest taki moment, gdy Jean zna już swoje losy i kiedy obwieszcza, że nie zamierza wracać do epoki, z której przybyła. Wolverine zdecydowanie nie zgadza się i wtedy dochodzi do krótkiej wymiany zdań, która uderza w tą intymność jaka była między dwojgiem bohaterów. Bardzo ładnie i subtelnie pokazane.
Warstwa graficzna. Komiks pod względem wizualnym stoi na odpowiednim poziomie i tylko czasami niezbyt dobrze wypadają twarze postaci. Nie ma się co oszukiwać, ale tła są oszczędne i bardzo symboliczne i jeśli liczycie na pejzaże malowane w Thorgalu przez Rosińskiego, to tego tutaj nie znajdziecie. Najsłabiej wypada Iceman i to w obu swoich postaciach. Poznamy też nową wersję jednego z bohaterów i mam co do niej mieszane uczucia, ze wskazaniem na to, że poprzedni wygląd bardziej mi się podobał, chociaż nowy robi spore wrażenie. Nie zdradzam o kogo chodzi, ale możecie się domyśleć. Na końcu albumu znajdziecie galerię z okładkami i ich alternatywnymi wersjami. Zapewniam, że wyglądają fenomenalnie. Jeszcze warto zwrócić uwagę na zniekształcony promień z wizjera dorosłego Cyclopsa, który jest bardzo plastyczny i za każdym razem świetnie prezentuje się na planszach.
O ile oba komiksy o Avengers nie zachwyciły w sposób szczególny i nie odczuwałem zdecydowanych emocji, o tyle przygody X-Men obudziły znajomy głód, który drażni mnie już od zakończenia tego albumu dzisiejszego ranka, a który sprawił, że bez zwłoki podzieliłem się z Wami wrażeniami z jego lektury.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz