sobota, 22 marca 2014

Recenzja - Captain America: The Winter Soldier


Kiedy emocje targają myślami w każdą stronę, czujesz jak bicie serca zagłusza przechodzących obok ludzi, a otwarta szczęka wpuszcza więcej powietrza niż jesteś w stanie przyjąć, to do licha od czego zacząć pisanie o tym co przed chwilą zrobiło takie wrażenie?

Ocena filmu, książki, komiksu czy czegokolwiek innego zawsze sprawiała mi wiele trudności, a powód zawsze był ten sam. Każdy ma inną wrażliwość. Druga sprawa to fakt, iż w takich przypadkach chyba nie jestem zawodowym, zimnym profesjonalistą, a małym chłopcem, który kieruje się emocjami. Te emocje siedzą we mnie jeszcze do dzisiejszego ranka.

Tak się zdarzyło, że zaledwie dzień przed pokazem prasowym najnowszych przygód Kapitana Ameryki obejrzałem po raz pierwszy zmagania jego kolegi z Asgardu w filmie Thor: The Dark World. Opinie z jakimi się spotkałem były różne, ale na ogół pozytywne, z podkreśleniem zbędnego używania często nieuzasadnionego humoru. Niestety scena jazdy kolejką podziemną, która posłużyła jako podwózka dla Boga Gromów niezbyt wpasowała się w armagedon szalejący dookoła. Dlaczego piszę o Thorze? W porównaniu do niego Kapitan wypada... lepiej! W porównaniu do Iron Mana 3, Captain America: The Winter Soldier ku uciesze wielu fanów wypada lepiej! Jak jest z Avengers? Większość uznawała ten film za najlepszy, jeśli chodzi o produkcje Marvela, a jak wypada w porównaniu do jedynki, czy 2jki Iron Mana, które są takie „realistyczne”, poważne i wyważone? Spróbuję odpowiedzieć na to pytanie.

Zacznę jednak od czegoś co spędza sen z powiek wielu wielbicielom komiksowych filmów. Zarzuty skierowane w kierunku Iron Mana 3 i Thora 2 o użycie gagów mogą się powtórzyć, albo i nie. Humorystycznych scen nie ma dużo, za to dowcipne wymiany zdań zdarzają się nie raz w ciągu całego filmu. Jednak nie są nachalne, głupie, czy wkurzające. Powiedziałbym, że autorzy tak je rozłożyli by nie denerwowały i nie psuły całości filmu. Tak, to prawda, zdarzają się nawet w obliczu zagrożenia, ale spokojnie można potraktować je, jako nerwowy chichot i ujście napięcia, czy też rozładowanie nerwów, oddech po stoczonej potyczce, lub pokrzepienie przed oczekującym wyzwaniem. Przede wszystkim są po prostu dowcipne. Sala kinowa skupiająca bardziej lub mniej poważnych redaktorów, nie raz wybuchała szczerym, a nie zażenowanym śmiechem. Każdy z bohaterów wyróżnia się swoistym poczuciem humoru, ale prym wiodą tu rozmowy Rogersa i Black Widow. Fury i Falcon też nie radzą sobie najgorzej. Tak naprawdę te relacje między ekipą do rozwałki są naprawdę interesujące i gwarantuję, że oparte nie tylko na zabawie. Jeśli obawialiście się, że omawiany problem popsuje odbiór filmu, to możecie być spokojni. W tym przypadku jest elementem, który go wzbogaca.

Wzbogaca, ale nie buduje i nie jest najważniejszą jego częścią. Oglądając ten film mamy wrażenie, że autorzy poszli po rozum do głowy i posłuchali fanów, którzy wymagali czegoś więcej, niż było zaprezentowane do tej pory. Główną zaletą filmu jest jego fabuła. Choć komiksowi maniacy (znający historię Winter Soldiera), czy też wszyscy, którzy spoglądali na zapowiedzi i przecieki, wiedzą czego się spodziewać, to naprawdę nie psuje to napięcia zbudowanego od początku do końca. Ten film jest doroślejszy od swoich poprzedników, można powiedzieć, że wkroczono na inne tory. To już nie jest tylko bajkowe spojrzenie na gości w kostiumach, ale zaskakujące kino akcji. Nie oznacza to, że realizm zabija rysowany oryginał, wręcz przeciwnie. Montaż i poszczególne sceny wyglądają jak żywcem wyjęte z kart kolorowych albumów. To naprawdę dobry komiks, który żyje jako nowy byt. Można śmiało powiedzieć, że został on zrealizowany wzorcowo. Cukierkowate, przesłodzone czasami sceny zastąpiono brutalnymi i realnymi obrazami. Nie spodziewajmy się oczywiście scen rodem z ostatniego filmu „Rambo”, gdzie rozpadające się ciała w kaskadzie krwi przypominały momenty z horrorów gore. Bohaterowie zdjęli białe rękawiczki i potrafią porządnie przywalić. Nie jesteśmy pozbawieni widoku krwi, a i sam Kapitan oberwie całkiem porządnie. Zagrożenie jest poważne i realne, ale podczas gdy w Avengers horda kosmitów zagrażała Ziemi, tutaj okazuje się, że nie mniejszy wróg zadomowił się na dobre i to z własnego podwórka. Intryga poprowadzona jest bardzo ciekawie, a układanka doprowadza nas do finału kiedy trzeba stawić czoła wrogom, ale i być może przyjaciołom. Komu możesz zaufać? Ten temat jest dobry, choć niezbyt wyczerpujący, bo zbyt mało mamy postaci, których moglibyśmy się obawiać. Dodam, że poczucie nieufności względem otoczenia dobrze zrealizowano na poziomie ogólnym. Nie bez znaczenia, poza wewnętrznym wrogiem, Winter Soldierem, Furym i Piercem, są relacje między Natashą i Stevenem. Pośród zgiełku, wybuchów i współpracy militarnej rodzi się namiętność, która nie ma czasu by ją sfinalizować.

Efekty są kapitalne, ale też nie zabijają tego co w filmie jest najważniejsze, a stanowią bardzo dobre dopełnienie całości. Na duży plus zasługuje ukazanie pojedynków Kapitana Ameryki. 3D najlepiej wypada w czasie ewolucji Falcona. Zobaczycie, ta nowa postać zrobi furorę. Przeciwko herosom Marvela występują mocni przeciwnicy. Tytułowy Winter Soldier zaskakuje swoją siłą i bezwzględnością, a to, co chowa za maską może okazać się bronią najgroźniejszą. Nie on jeden stanie na drodze Kapitana i jego przyjaciół. Na końcu okaże się, że nie można ufać nikomu.

Czy warto iść do kina? Jak najbardziej i piszę to bez zawahania. Film pełen akcji i widowiskowych scen walki w szpiegowskiej otoczce. To także film o przyjaźni i zaufaniu, o honorze i wierności ideałom. To film o bohaterze, którym po prostu się jest bez względu na okoliczności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz