Wiele się dzieje na blogu, ale
ostatnio przycichłem. Nie bez powodu. Przyczyną nie jest intensywna
praca, lecz odpoczynek. Zacząłem to, zacząłem tamto, ale pogoda
za oknem i prozaiczne życie wymogło na mnie przystopowanie i
popchnęło w nostalgiczny nastrój. Zazwyczaj w takim przypadku
uciekam na drugiego bloga prowadzonego przeze mnie i wrzucam tam coś
na kształt wierszy, choć sam nie śmiem ich tak nazywać i wolę
określenie „potworki”. Znajduje się tam też zaczęte
opowiadanie „Warsawa”, w którym prowadzę przygody Sawy (wbrew
pozorom jest to mężczyzna) w okresie panowania Kazimierza
Odnowiciela, która opowieść okraszona jest mistycznymi elementami
z wymiaru magii, podań i legend polskich. Dosyć autoreklamy,
ponieważ tym razem mój nastrój odnajdzie ujście we wspomnieniach
komiksów z lat 90tych.
W poprzednim odcinku rozważań o
komiksach w nadwiślańskim kraju rozprawiałem o wydawnictwie
TMSemic, do którego jeszcze wrócimy. Dzisiaj napomknę o dwóch
innych wydawnictwach prezentujących europejskie historie obrazkowe.
Mowa o wydawnictwie Orbita i Pegasus działających w rynku
komiksowym, w latach 1988-1992.
Zacznijmy od Orbity. Pierwszą rzeczą,
która trafiła do czytelnika był komiks – legenda, czyli
„Szninkiel”. Dzieło autorstwa duetu znanego z przygód wikinga
z gwiazd, czyli mowa o serii „Thorgal” (kto nie zna, niech
zakłada włosiennicę) Jean Van Hamme i Grzegorz Rosiński.
Oryginalne czarno – białe wydanie zawierające trzy części o
imponującej ilości stron (168). „Szninkiel” to wspaniała
opowieść fantasy, w której znajdziemy mnóstwo nawiązań do
historii naszej planety i historii Zbawienia. Komiks zawiera
nawiązania do literatury i filmu (Tolkien, Stanley Kubrick). Moje
osobiste doświadczenie to ujrzenie komiksu na wystawie stoiska na
Bazarze Różyckiego wśród filmów dla dorosłych. Niejednokrotnie
pojawiał się napis, namazany flamastrem na oderwanym kawałku
kartonu „od 18 lat!”. Komiks, choć wspaniały zawiera sporą
dawkę przemocy i erotyki, także przeznaczony nie dla każdego. Darujmy sobie informację na temat, jak
trafił w moje ręce bo jeszcze kogoś zamkną... W momencie
pierwszego czytania nie skończyłem jeszcze dziesięciu lat. Dziwić
się, że w podstawówce pisałem wspaniałe opowiadania erotyczne
(scifi wersja Robinsona Crusoe)... Mam nadzieję, że moje
pomysły znajdą ujście na blogu i przeczytacie kiedyś jego
recenzję. Wspomnę jeszcze, że tomiszcze doczekało się wiele lat
później swojej kolorowej edycji podzielonej na trzy odcinki. Ja
wolę pierwotną wersję.
Następny krok to kontynuacja serii
„Thorgal” tych samych autorów co wyżej i chwała wszystkim za
to. Wspaniała seria, która działała na młodego człowieka
jeszcze lepiej niż superbohaterowie z TMSemic. Te same wartości
przekazywane, na można powiedzieć rodzimym gruncie, ale w dużo
bardziej wysmakowanej formie. Genialna kreska Rosińskiego bawi
kolejne pokolenie. Niestety obecna forma tej pozycji i wszystko to co
ze sobą niosła, zostało moim zdaniem zaprzepaszczone i woła o
pomstę do nieba. W tamtym czasie to było polowanie zakończone
obfitą ucztą, a każdy numer wyrywał serce z piersi. Niezapomniana
przygoda... Mam nadzieję wrócić do niej przy okazji kolejnego
pomysłu :)
Orbita pokazała nam przygody
gadającego psa z satyrycznej serii „Cubitus”, którego numer
opędzlowałem niestety. Autorem był Dupa i wcale z nikogo się nie
śmieję to po prostu pseudonim, pod którym kryje się scenarzysta i
rysownik Luc Dupanloup. Jeśli dobrze sięgniecie pamięcią (mowa o
starszych czytelnikach) to postać „Kubusia” pojawiła się w
wieczorynce w serialu animowanym „Dommel”
http://www.youtube.com/watch?v=Nmnkg69pOR4
odcinki po polsku do obejrzenia na YT.
Orbita uszczęśliwiła nas także
serią „Hugo”. Pierwsze co przychodzi mi na myśl, jako jej
określenie, to urocza. „Hugo” to komiks opowiadający o
rudowłosym trubadurze, którego losy osadzono w bajkowym
średniowieczu. We wspaniałych przygodach towarzyszy mu oswojony
niedźwiedź Biskoto i latające „coś” (przypomina nieco komara)
imieniem Narcyz (taki świerszcz od Pinokia). Komiks przeznaczony
raczej dla młodszego czytelnika wyróżnia się wspaniałym humorem.
Postacie są sympatyczne i powodują, że uśmiech mimowolnie gości
na naszych ustach. Wróżka Śliweczka niewątpliwie powodowała, że
młodzieńcze lico kraśniało niejednokrotnie. Kreska jest
wspaniała, a pomysły zachwycające. Polecam każdemu, nie tylko
małoletnim.
Orbita wydała jeszcze dwie serie, a
właściwie ich pierwsze numery, których niestety nie poznałem i
nic na ich temat nie powiem. Są to serie: „Timothee Titan” i
„Cousteau”, ale słyszałem o ich marnym poziomie.
Mogliśmy także poznać dwa albumy z
serii „Bruce J. Hawker”. Przygodowa fabuła zainteresowała mnie
na tyle, że brak kolejnych numerów wzbudzał ogromną złość.
Przypominam o zerowej informacji na temat zakończenia wydawania.
Człowiek czekał na następny epizod i czekał... i czekał... Hit dla wielbicieli bitew morskich i piratów.
Na koniec zostawiłem wisienkę na
torcie w postaci komiksu polskiego. Orbita wydała serię, która
pojawiła się już wcześniej w ramach wydawnictwa „Interpress”.
Jeśli ktoś w tamtym czasie zapytałby mnie o ulubionego bohatera,
to odpowiedziałbym, że jest ich wielu, ale na pewno wśród nich
znalazłby się tytułowy „Doman”. Komiks luźno oparty na
podaniach polskich i „Starej Baśni” Kraszewskiego. Rysunki są
bardzo przyzwoite, ale format niestety dosyć ubogi. Sama fabuła
niestety bardzo skrótowa i pozbawiona płynności, w tamtym okresie
wystarczała i zachwycała. Poruszała znajome tematy legend o smoku
spod Wawelu, Wandzie czy Popielu.
Pegasus nie ma super bogatego dorobku,
jednak to co zostało nam zaprezentowane w tamtym okresie mocno
poszerzało komiksowa wiedzę, pobudzało wyobraźnię i wprowadzało
nasze myślenie na nowe tory. Wydawnictwo zafundowało nam cztery
serie po dwa albumy. Zapoznałem się z wszystkimi, jednak w mojej
kolekcji pozostały trzy serie.
„Ian Kaledine” opowiada o
przygodach tytułowego bohatera na początku dwudziestego wieku.
Podobnie jak w Thorgalu, tutaj także w rzeczywistość wkraczają
pozaziemscy goście. Tym razem ich prezencja narzuca nam widok z
panteonu egipskich bóstw.
„Tetfol” to fantasy opowiadające o
chłopcu żyjącym wśród wilków i napotykającym na swej drodze
bardzo pokręcone osobistości. Całość jest dziwna i trudna do
osadzenia w konkretnym nurcie, ale pozytywna fabularnie i
plastycznie. Czytając te dwa tomy nie zostaniemy obojętni na
bajkową otoczkę, która lawiruje między opowieścią dla dzieci, a
poważnym poruszaniem szerokiego wachlarza fantastycznych tematów.
„Vasco” czyli komiks historyczny.
Seria rozpoczyna się w połowie czternastego wieku, we Włoszech.
Młody chłopak Vasco wpada w sieć intryg i rodzinnych rozgrywek na
tle politycznym. Kreska jest na naprawdę wysokim poziomie, a losy
głównej postaci wciągają niczym najlepsze kino akcji.
„Marine” to losy Marinelli
skierowane do młodszego odbiorcy. Komiks wyfrunął za parę
złociszy, jako utworzenie funduszu na rzecz kolejnych TMSemiców.
Komiksy z obu wydawnictw były bardzo
ciekawe i poza naszymi granicami doczekały się kontynuacji. Miałem okazje
zapoznać się z kilkoma pozycjami, oczywiście poza kontynuowanym u
nas „Thorgalem” i miałbym szczerą ochotę na polskie wydanie
serii „Vasco”, ale niestety na marzeniach się tylko skończy. W
stosunku do tasiemców z amerykańskiego rynku te kilka pozycji
wypada średnio, ale przede wszystkim blado jeśli chodzi o wybór
prezentowanych numerów. Ciężko sobie wyrobić zdanie i obrać na
takim etapie kierunek kontynentalnej fascynacji. Zauważalne są na
pewno różnice w podejściu do obrazkowych historii. Czas pokazuje,
że american heroes ma także wiele do zaoferowania. Czas również
pokazał, że europejski komiks to potężna machina, która potrafi
zaoferować wysoki poziom wykraczający daleko poza bohaterów o
nadprzyrodzonych mocach. To jednak jest kolejny rozdział w
fantastycznym komiksowym świecie.
Coraz bardziej nabieram ochoty na dział o komiksie europejskim i polskim, a może po prostu komiksy.pl?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz