czwartek, 26 września 2013

Słów kilka o komiksach w Polsce. Czyli: czemu TMSemic zapadł nam w pamięć? cz3

Orbita i Pegasus - lata 1988/1992.

Wiele się dzieje na blogu, ale ostatnio przycichłem. Nie bez powodu. Przyczyną nie jest intensywna praca, lecz odpoczynek. Zacząłem to, zacząłem tamto, ale pogoda za oknem i prozaiczne życie wymogło na mnie przystopowanie i popchnęło w nostalgiczny nastrój. Zazwyczaj w takim przypadku uciekam na drugiego bloga prowadzonego przeze mnie i wrzucam tam coś na kształt wierszy, choć sam nie śmiem ich tak nazywać i wolę określenie „potworki”. Znajduje się tam też zaczęte opowiadanie „Warsawa”, w którym prowadzę przygody Sawy (wbrew pozorom jest to mężczyzna) w okresie panowania Kazimierza Odnowiciela, która opowieść okraszona jest mistycznymi elementami z wymiaru magii, podań i legend polskich. Dosyć autoreklamy, ponieważ tym razem mój nastrój odnajdzie ujście we wspomnieniach komiksów z lat 90tych.

W poprzednim odcinku rozważań o komiksach w nadwiślańskim kraju rozprawiałem o wydawnictwie TMSemic, do którego jeszcze wrócimy. Dzisiaj napomknę o dwóch innych wydawnictwach prezentujących europejskie historie obrazkowe. Mowa o wydawnictwie Orbita i Pegasus działających w rynku komiksowym, w latach 1988-1992.

Zacznijmy od Orbity. Pierwszą rzeczą, która trafiła do czytelnika był komiks – legenda, czyli „Szninkiel”. Dzieło autorstwa duetu znanego z przygód wikinga z gwiazd, czyli mowa o serii „Thorgal” (kto nie zna, niech zakłada włosiennicę) Jean Van Hamme i Grzegorz Rosiński. Oryginalne czarno – białe wydanie zawierające trzy części o imponującej ilości stron (168). „Szninkiel” to wspaniała opowieść fantasy, w której znajdziemy mnóstwo nawiązań do historii naszej planety i historii Zbawienia. Komiks zawiera nawiązania do literatury i filmu (Tolkien, Stanley Kubrick). Moje osobiste doświadczenie to ujrzenie komiksu na wystawie stoiska na Bazarze Różyckiego wśród filmów dla dorosłych. Niejednokrotnie pojawiał się napis, namazany flamastrem na oderwanym kawałku kartonu „od 18 lat!”. Komiks, choć wspaniały zawiera sporą dawkę przemocy i erotyki, także przeznaczony nie dla każdego. Darujmy sobie informację na temat, jak trafił w moje ręce bo jeszcze kogoś zamkną... W momencie pierwszego czytania nie skończyłem jeszcze dziesięciu lat. Dziwić się, że w podstawówce pisałem wspaniałe opowiadania erotyczne (scifi wersja Robinsona Crusoe)... Mam nadzieję, że moje pomysły znajdą ujście na blogu i przeczytacie kiedyś jego recenzję. Wspomnę jeszcze, że tomiszcze doczekało się wiele lat później swojej kolorowej edycji podzielonej na trzy odcinki. Ja wolę pierwotną wersję.



Następny krok to kontynuacja serii „Thorgal” tych samych autorów co wyżej i chwała wszystkim za to. Wspaniała seria, która działała na młodego człowieka jeszcze lepiej niż superbohaterowie z TMSemic. Te same wartości przekazywane, na można powiedzieć rodzimym gruncie, ale w dużo bardziej wysmakowanej formie. Genialna kreska Rosińskiego bawi kolejne pokolenie. Niestety obecna forma tej pozycji i wszystko to co ze sobą niosła, zostało moim zdaniem zaprzepaszczone i woła o pomstę do nieba. W tamtym czasie to było polowanie zakończone obfitą ucztą, a każdy numer wyrywał serce z piersi. Niezapomniana przygoda... Mam nadzieję wrócić do niej przy okazji kolejnego pomysłu :)



Orbita pokazała nam przygody gadającego psa z satyrycznej serii „Cubitus”, którego numer opędzlowałem niestety. Autorem był Dupa i wcale z nikogo się nie śmieję to po prostu pseudonim, pod którym kryje się scenarzysta i rysownik Luc Dupanloup. Jeśli dobrze sięgniecie pamięcią (mowa o starszych czytelnikach) to postać „Kubusia” pojawiła się w wieczorynce w serialu animowanym „Dommel” http://www.youtube.com/watch?v=Nmnkg69pOR4 odcinki po polsku do obejrzenia na YT.

Orbita uszczęśliwiła nas także serią „Hugo”. Pierwsze co przychodzi mi na myśl, jako jej określenie, to urocza. „Hugo” to komiks opowiadający o rudowłosym trubadurze, którego losy osadzono w bajkowym średniowieczu. We wspaniałych przygodach towarzyszy mu oswojony niedźwiedź Biskoto i latające „coś” (przypomina nieco komara) imieniem Narcyz (taki świerszcz od Pinokia). Komiks przeznaczony raczej dla młodszego czytelnika wyróżnia się wspaniałym humorem. Postacie są sympatyczne i powodują, że uśmiech mimowolnie gości na naszych ustach. Wróżka Śliweczka niewątpliwie powodowała, że młodzieńcze lico kraśniało niejednokrotnie. Kreska jest wspaniała, a pomysły zachwycające. Polecam każdemu, nie tylko małoletnim.



Orbita wydała jeszcze dwie serie, a właściwie ich pierwsze numery, których niestety nie poznałem i nic na ich temat nie powiem. Są to serie: „Timothee Titan” i „Cousteau”, ale słyszałem o ich marnym poziomie.

Mogliśmy także poznać dwa albumy z serii „Bruce J. Hawker”. Przygodowa fabuła zainteresowała mnie na tyle, że brak kolejnych numerów wzbudzał ogromną złość. Przypominam o zerowej informacji na temat zakończenia wydawania. Człowiek czekał na następny epizod i czekał... i czekał... Hit dla wielbicieli bitew morskich i piratów.



Na koniec zostawiłem wisienkę na torcie w postaci komiksu polskiego. Orbita wydała serię, która pojawiła się już wcześniej w ramach wydawnictwa „Interpress”. Jeśli ktoś w tamtym czasie zapytałby mnie o ulubionego bohatera, to odpowiedziałbym, że jest ich wielu, ale na pewno wśród nich znalazłby się tytułowy „Doman”. Komiks luźno oparty na podaniach polskich i „Starej Baśni” Kraszewskiego. Rysunki są bardzo przyzwoite, ale format niestety dosyć ubogi. Sama fabuła niestety bardzo skrótowa i pozbawiona płynności, w tamtym okresie wystarczała i zachwycała. Poruszała znajome tematy legend o smoku spod Wawelu, Wandzie czy Popielu.



Pegasus nie ma super bogatego dorobku, jednak to co zostało nam zaprezentowane w tamtym okresie mocno poszerzało komiksowa wiedzę, pobudzało wyobraźnię i wprowadzało nasze myślenie na nowe tory. Wydawnictwo zafundowało nam cztery serie po dwa albumy. Zapoznałem się z wszystkimi, jednak w mojej kolekcji pozostały trzy serie.

„Ian Kaledine” opowiada o przygodach tytułowego bohatera na początku dwudziestego wieku. Podobnie jak w Thorgalu, tutaj także w rzeczywistość wkraczają pozaziemscy goście. Tym razem ich prezencja narzuca nam widok z panteonu egipskich bóstw.



„Tetfol” to fantasy opowiadające o chłopcu żyjącym wśród wilków i napotykającym na swej drodze bardzo pokręcone osobistości. Całość jest dziwna i trudna do osadzenia w konkretnym nurcie, ale pozytywna fabularnie i plastycznie. Czytając te dwa tomy nie zostaniemy obojętni na bajkową otoczkę, która lawiruje między opowieścią dla dzieci, a poważnym poruszaniem szerokiego wachlarza fantastycznych tematów.



„Vasco” czyli komiks historyczny. Seria rozpoczyna się w połowie czternastego wieku, we Włoszech. Młody chłopak Vasco wpada w sieć intryg i rodzinnych rozgrywek na tle politycznym. Kreska jest na naprawdę wysokim poziomie, a losy głównej postaci wciągają niczym najlepsze kino akcji.



„Marine” to losy Marinelli skierowane do młodszego odbiorcy. Komiks wyfrunął za parę złociszy, jako utworzenie funduszu na rzecz kolejnych TMSemiców.

Komiksy z obu wydawnictw były bardzo ciekawe i poza naszymi granicami doczekały się kontynuacji. Miałem okazje zapoznać się z kilkoma pozycjami, oczywiście poza kontynuowanym u nas „Thorgalem” i miałbym szczerą ochotę na polskie wydanie serii „Vasco”, ale niestety na marzeniach się tylko skończy. W stosunku do tasiemców z amerykańskiego rynku te kilka pozycji wypada średnio, ale przede wszystkim blado jeśli chodzi o wybór prezentowanych numerów. Ciężko sobie wyrobić zdanie i obrać na takim etapie kierunek kontynentalnej fascynacji. Zauważalne są na pewno różnice w podejściu do obrazkowych historii. Czas pokazuje, że american heroes ma także wiele do zaoferowania. Czas również pokazał, że europejski komiks to potężna machina, która potrafi zaoferować wysoki poziom wykraczający daleko poza bohaterów o nadprzyrodzonych mocach. To jednak jest kolejny rozdział w fantastycznym komiksowym świecie.
Coraz bardziej nabieram ochoty na dział o komiksie europejskim i polskim, a może po prostu komiksy.pl?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz